Czekanie dotyczy nas nie tylko przez tych kilka tygodni. Chcąc żyć w Afryce, trzeba nauczyć się czekać. Inaczej można by zwariować! Wciąż wydaje nam się to trochę abstrakcyjne, ale pierwsze lekcje już za nami.
Dziś Boże Narodzenie. Znajomi misjonarze zaprosili nas na świąteczny braai (grilla), bardzo nas ucieszyła możliwość spędzenia tak szczególnego dnia w szerszym gronie. Zaproszono nas do osiedlowego parku na 10:30, zjawiliśmy się na miejscu przed 11:00. Na czas byli tylko inni misjonarze z zachodnich krajów, ale wkrótce później dojechali główni goście - kilkunastu krewnych gospodarza przyjęcia, wszyscy mieszkają w townshipie (slumsowym osiedlu).
Spora już wtedy gromada ludzi usiadła sobie na plastikowych krzesłach pod dużym, rozłożystym drzewem, pojedyncze osoby coś przygotowywały, dzieciaki taplały się w basenie, i tak sobie siedzieliśmy do 15:30. Nikt nawet specjalnie ze sobą nie rozmawiał, większość czasu upłynęło na milczącej obserwacji sąsiedztwa i bawiących się dzieci. Ileż zresztą godzin można prowadzić grzecznościowe rozmowy! Potem kolejne 2 godziny jedliśmy lunch, także bez wielu rozmów, a później słońce zeszło niżej i goście powolutku zaczęli się żegnać i rozjeżdżać do domów.
Kiedy na koniec jedna z zaproszonych kobiet powiedziała mi, szczerze przejęta, że to były najpiękniejsze Święta w jej życiu, i że nigdy ich nie zapomni, zdałam sobie sprawę z różnić kulturowych, z którymi się konfrontujemy, i na które nie mamy żadnego wpływu. Ona przeżyła dzisiaj bycie razem i było to dla niej cenne samo w sobie, a my się nudziliśmy siedząc cały dzień pod drzewem na plastikowym krześle. Żadna uprzejmość tego nie zmieni – nudziliśmy się strasznie! Działanie, albo przynajmniej konstruktywna rozmowa, nadaje znaczenie naszym mijającym godzinom. Samo takie po prostu “bycie” nas uwiera, mówimy wtedy, że marnujemy czas. Afryka jest inna.
piątek, 25 grudnia 2009
Powoli
Autor:
Weronika
o
23:05
2
komentarze
Czas przygotowania
Tak naprawdę, od naszego przyjazdu 18 listopada do początku stycznia nie mamy wiele do roboty. Nie ma absolutnie nic, co musielibyśmy robić. Przytrafiło się szczęśliwie kilka okazji do służby i spotkań, w których mogliśmy uczestniczyć, ale nie mamy jeszcze prawdziwych obowiązków. Można by pomyśleć, że misjonarze zaczynają od wakacji!
Odpowiem, że i tak, i nie. Nauka życia w nowym kraju, w nowej kulturze, poznawanie nowych ludzi, zwyczajów, cen, realiów, a później przetwarzanie tych informacji i składanie w jedną całość, zabiera na tyle dużo energii, że można tak pożyć przez dobrych kilka tygodni, nic wielkiego nie robić, a i tak kłaść się do łóżka zmęczonym.
A z drugiej strony na pewno mogliśmy pożyć sobie teraz trochę bez pośpiechu, który nieustannie towarzyszył nam w Warszawie. Mogliśmy przemyśleć różne sprawy, odzwyczaić się od dawnego życia, porozmawiać z Bogiem o tym, co przed nami. Wspaniale! A jednak, choć to błogosławieństwo, to też straszna katorga dla pracoholików, którymi zdajemy się być. Może to zresztą nie pracoholizm, może po prostu lubimy działać, a praca i jej efekty przynoszą nam czystą radość? Skoro jednak Bóg zmusił nas do tego postoju, nie może on być bez znaczenia.
Zaczęłam trochę o tym myśleć, i uświadomiłam sobie, że to dość oczywisty wzorzec – i w Biblii, i w “świeckim” życiu. Że to dla nas dobre (choć nieprzyjemne), i może nawet konieczne. Chcesz wykowywać jakiś zawód - musisz iść do szkoły. Wyruszasz w podróż - warto poświęcić czas na spakowanie walizek i przestudiowanie mapy. Tylu było bohaterów Starego i Nowego Testamentu, którzy musieli przeżyć ileśdziesiąt lat, doświadczyć banału życia i rutyny codziennej pracy, poznając przy tym Boga, aby w wybranym przez Niego, strategicznym momencie, zacząć mu służyć i wypełnić misję swojego życia.
Pomyślałam o Narodzie Wybranym, który potrzebował 4 dekad na pustyni, żeby wejść do Ziemi Obiecanej, spojrzałam jeszcze raz na nasze kilka tygodni na zwolnionych obrotach, i odczułam ulgę. Pomyślałam o Jezusie, który przez pierwsze 30 lat życia był w tej samej mierze Synem Bożym, co i później, a jednak nie był sfrustrowany początkowym brakiem służby.
Wreszcie – wyobraziłam sobie smutne konsekwencje działania “na oślep”, bez odpowiedniej dojrzałości i zrozumienia. Pomyślałam – nie jesteśmy aktywistami, wolontariuszami, którzy mają zrobić na kimś wrażenie. Jesteśmy tutaj, żeby wypełniać Bożą wolę i uczyć się. A więc tak, lekcja pierwsza: Czekanie.
Autor:
Weronika
o
23:04
3
komentarze
Wigilia
Święta w środku lata siłą rzeczy są inne. Powód świętowania się jednak nie zmienia. Nie da się stracić radości i pokoju, jakie wniosły w ten świat urodziny Króla Wszechświata w skromnej stajni, pośród zwierząt i samotności, w blasku gwiazdy, która oznajmia, że Bóg z nami.
Wystarczyło, że zabrzmiały nam znajome słowa z Ewangelii, zapachniały uroczyste potrawy – było pięknie.
Autor:
Weronika
o
23:04
2
komentarze
Kościoły
Trochę nas już męczy odwiedzanie co niedzielę innego kościoła, chciałoby się mieć jakiś stały punkt zaczepienia i nie analizować kazań pod kątem wygłaszanych herezji. Tak czy inaczej, takie jest nasze obecne niedzielne zajęcie.
Trzeba by na początku powiedzieć, że połudiowoafrykańska kultura jest szalenie chrześcijańska. W telewizji na okrągło wyświetlają programy promujące muzyków gospel, kościołów jest mnóstwo – przynajmniej w bogatych dzielnicach, a w centrach handlowych można zobaczyć ogromne, wspaniale wyposażone księgarnie chrześcijańskie, gdzie sprzedaje się Biblie we wszystkich możliwych formatach, wersjach i kolorach. W radio słyszeliśmy dziś reklamę salonu samochodowego BMW, zakończoną błogosławieństwem świątecznym. Ludzie odważnie modlą się w restauracjach, a na bilbordach nierzadko pojawiają się biblijne wersety. Brzmi trochę jak chrześcijańska oaza w zeświecczałym świecie?
Nie ma kościoła idealnego, to trzeba od razu przyjąć za pewnik: ufamy, że dopiero spotkanie z Oblubieńcem dopełni chwały Jego ukochanej Oblubienicy. A tak, każde jedno ludzkie przedsięwzięcie, choćby było Bogu poświęcone, podatne jest na ludzką ułomność, w takim czy innym aspekcie. Gdzieś tam jednak – i to naprawde piękne jest w kościołach na całym świecie – pobłyskuje Królestwo Niebieskie, można je w jakiś przedziwny sposób przeczuwać, przebywając wśród wierzących, jakkolwiek egzotyczni by się nie wydawali. Więc tak sobie zwiedzamy kościoły (może na razie bez sukcesu - wciąż szukamy, i z całą pewnością doceniamy jeszcze mocniej nasz Polski duchowy dom), a nasza dotychczasowa perspektywa może się zmieniać i kształtować...
Afrykańskie kościoły są więc dla mnie tajemnicą, rzucają wyzwanie kategoriom, do których przywykłam. Choć nie potrafię tego do końca zrozumieć, widzimy tu miłość i szacunek dla Słowa Bożego, ogromną radość i żywiołowość, adekwatnie do doniosłości Dobrej Nowiny. Widzimy autentyczne emocje, wyrażane w muzyce, która sięga samego dna duszy; widzimy ofiarność, wspaniałą organizację kościelnego życia i ludzi gotowych poświęcać się w służbie. Widzimy otwartość na drugiego człowieka i relacje zbudowane na Bożej Miłości, wręcz nią promieniejące.
Obraz kościoła jako jednego ciała jest chwalebny, jest piękny. A jednak kościoły, które do tej pory odwiedzaliśmy, zdają się mieć tylko to jedno coś, a w innych dziedzinach są nieraz wręcz kulawe. Proporcje bywają zachwiane, a niektóre zachowania – karykaturalne. Wiele jest murów i barier, które nijak nie pasują do chrześcijaństwa. Czasem uderza bylejakość, a czasem onieśmiela przepych. Trochę to dla mnie niepojęte, jak to możliwe, że można głosić wspaniałe, zdrowe kazania, a nie wyrażać w swojej pobożności ani szczypty radości i entuzjazmu. Przecież poznanie Boga powinno wnosić nieprawdopodobną radość! Jak to możliwe, że można głosić doktryny raczej przewrotne, i raczej luźno powiązane z Biblią, a jednak mieć w sobie gorliwość i determinację, by modlić się, pościć i szukać Boga z oddaniem, które rzadko widuje się w Europie. Wiele można by pisać takich zdań, zaczynających się od “jak to możliwe”, a jednak jakoś sobie te kościoły funkcjonują, jakoś się w nich ludzie nawracają do Boga, jakoś znajdują zachętę, by dalej za Nim iść. Niewątpliwie wciąż trzeba tu misjonarzy, a jeszcze bardziej – mądrych przywódców.
Jeszcze nie do końca sobie wyobrażam, jak się w tych kościelnych realiach odnajdziemy. Chociaż to niełatwe zadanie, Kościół Jezusa Chrystusa jest wciąż piękny w naszych oczach, i coraz piękniejszy. W Święta nowe odwiedziny, nowe doświadczenie i niestety - rozczarowanie. A w niedzielę... znów będziemy próbować.
Autor:
Weronika
o
23:02
1 komentarze
Kochać, nie kochać...
Pan Bóg zgotował nam ostatnio kilka okazji, żeby poczuć Południową Afrykę z bliska, wsłuchać się w jej życie, w jej pojednanie i gniew, w jej ambicje i słabości. Byliśmy ostatnio w kinie na filmie Invictus (w Polsce pojawi się w lutym, bardzo mocno polecamy), to naprawdę realistyczny obraz dylematów i przełomów, jakie wciąż mają tutaj miejsce. Wyszliśmy z kina prawie że zahipnotyzowani obrazem który zobaczyliśmy, ale też zainspirowani żeby przełamywać przynajmniej niektóre z tak licznych tutaj “tak się nie robi” “tam się nie chodzi” “tam się nie mieszka” “z nim się nie rozmawia”. Do tego przytrafiły nam się też najróżniejsze wyprawy, spotkania towarzystkie, i wreszcie – odwiedziny w kościołach, tak bardzo różnorodnych, tak bardzo innych od wszystkiego, do czego przywykliśmy. I chociaż dość dotkliwie odczuwamy, że nie jesteśmy u siebie, że wciąż mieszkamy w nieswoim mieszkaniu, to jednak zaczynamy się powoli zadomawiać w tym kraju, na tej ziemi afrykańskiej.
Na wieczornym nabożeństwie któregoś razu tak mną to wstrząsnęło strasznie mocno, że nie dało się powstrzymać łez, i tak rozmawiałam sobie z Bogiem: “Panie, jesteśmy tu tylko na chwilę. Nie da się tu mieszkać przez te całe 2 lata, służyć Tobie, a trzymać na tyle dystansu, żeby przypadkiem nie pokochać za mocno tego kraju i tych ludzi. Nie po to nas tu przysłałeś. Ale jak już ich pokochamy, pokochamy Afrykę (a choć jest chwilami nieznośna, nie jest to wcale trudne), nie da się wyjechać stąd za 2 lata bez rozdartego, zranionego serca.” I tak sobie uświadomiłam, że właśnie do tego On nas powołuje – i trochę się zasmuciłam, a trochę się musiałam na to zgodzić – że mamy pokochać, dać z siebie to co cenne, a potem bez cienia pretensji do Boga i ludzi złamać swoje serce, wrócić i zacząć wszystko od początku. Wszystko póki co wskazuje na to, że tak będzie, a nawet jeśli by tak nie było, musimy być na to gotowi. Tak czy siak, trzeba kochać!
(fot. Filmweb)
Autor:
Weronika
o
22:59
1 komentarze
sobota, 19 grudnia 2009
środa, 16 grudnia 2009
Uwaga, można zamieszczać komentarze.
Nie można było na początku, ale już to naprawiliśmy. Pocieszamy się, że to zapewne z tego powodu się niespecjalnie odzywacie:D
Autor:
Weronika
o
20:15
0
komentarze
Szokujące słowa
Jakoś tak to jest, że Biblia jest ciągle ta sama, ale na nasze czytanie Pisma Świętego składa się jeszcze cały osobisty i społeczny kontekst, przeżycie, duchowy i życiowy etap, na którym się akurat znajdujemy, i ciągle nowa praca Ducha Świętego - ogólnie, niesamowita przygoda.
Tak więc przeczytałam ostatnio te słowa:
(31) A gdy przyjdzie Syn Człowieczy w chwale swojej i wszyscy aniołowie z nim, wtedy zasiądzie na tronie swej chwały. (32) I będą zgromadzone przed nim wszystkie narody, i odłączy jedne od drugich, jak pasterz odłącza owce od kozłów. (33) I ustawi owce po swojej prawicy, a kozły po lewicy. (34) Wtedy powie król tym po swojej prawicy: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, odziedziczcie Królestwo, przygotowane dla was od założenia świata. (35) Albowiem łaknąłem, a daliście mi jeść, pragnąłem, a daliście mi pić, byłem przychodniem, a przyjęliście mnie, (36) byłem nagi, a przyodzialiście mnie, byłem chory, a odwiedzaliście mnie, byłem w więzieniu, a przychodziliście do mnie. (37) Wtedy odpowiedzą mu sprawiedliwi tymi słowy: Panie! Kiedy widzieliśmy cię łaknącym, a nakarmiliśmy cię, albo pragnącym, a daliśmy ci pić? (38) A kiedy widzieliśmy cię przychodniem i przyjęliśmy cię albo nagim i przyodzialiśmy cię? (39) I kiedy widzieliśmy cię chorym albo w więzieniu, i przychodziliśmy do ciebie? (40) A król, odpowiadając, powie im: Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście. (41) Wtedy powie i tym po lewicy: Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, zgotowany diabłu i jego aniołom. (42) Albowiem łaknąłem, a nie daliście mi jeść, pragnąłem, a nie daliście mi pić. (43) Byłem przychodniem, a nie przyjęliście mnie, nagim, a nie przyodzialiście mnie, chorym i w więzieniu i nie odwiedziliście mnie. (44) Wtedy i oni mu odpowiedzą, mówiąc: Panie! Kiedy widzieliśmy cię łaknącym albo pragnącym, albo przychodniem, albo nagim, albo chorym, albo w więzieniu i nie usłużyliśmy ci? (45) Wtedy im odpowie tymi słowy: Zaprawdę powiadam wam, czegokolwiek nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, i mnie nie uczyniliście. (46) I odejdą ci na kaźń wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.Przeczytałam, i nie jestem pewna co mam sądzić o nich, są tak wstrząsające! Żyjąc tutaj, na prawdę jeszcze nie wiem, jak to zrobić, żeby nie znaleźć się wśród tych, którzy w swojej obojętności przegapili Zbawiciela. Co to tutaj znaczy, pochylić się nad człowiekiem?
(Ew. Mateusza 25:31-46, Biblia Warszawska)
Nie wiem jeszcze, jak można podobać się tutaj Bogu, jak udźwignąć tyle ludzkiej nędzy?
Może to tak się zdaje, patrząc z zewnątrz, że jak się jest misjonarzem w Afryce, to już się z definicji jest wrażliwym, pomagającym człowiekiem. A ja tu niewygodnie przeczuwam, że nam trzeba wrażliwości, jakiej się w Europie nie mieliśmy okazji nauczyć, że to nieprawdopodobne morze cierpienia wymaga równie nieprawdopodobnego morza miłości i łaski. Bóg podnosi poprzeczkę i to jest trochę przerażające!
Mogę się na szczęście pocieszać, że to Jego proces - On zaczyna, On może tego dokonać.
Autor:
Weronika
o
19:55
1 komentarze
Czajkowe Święta
Boże Narodzenie zapowiada nam się cichutko i spokojnie. Miasto podobno w tym czasie pustoszeje, wszyscy wyjeżdżają na plażę. Nie żebyśmy byli wielkimi tradycjonalistami, ale zdaje się, że tutejsze świętowanie jest dość niedbałe, nie ma tej podniosłej, złocono-chóralnej europejskiej świątecznej pompy. Jest grill, jest czekoladowy torcik z bakaliami, i już. Można pójść do kościoła, choć nie wszystkie kościoły robią specjalne nabożeństwa w samo Boże Narodzenie. A niektóre miały świąteczne nabożeństwa już wcześniej, na początku grudnia, bo potem wszyscy mają wakacje.
Więc siłą kontrastu, będziemy jednak tradycyjni. Oczywiście, że chodzi o to, by się przede wszystkim spotkać z Bogiem, zawsze i codziennie przede wszystkim o to chodzi, a co dopiero w taki śwąteczny dzień! To nasze pierwsze wspólne Boże Narodzenie, pierwsze razem, pierwsze z dala od rodziny. Zastanawiamy się, co dla nas w Święta ważne. Jakaś tam oprawa – może trochę przedefiniowana, może swobodnie potraktowana, ale jednak ma dla nas znaczenie, żeby można było poczuć, że to ważne wydarzenie, że na nie czekamy, że coś się wydarza.
Planuję pierogi z kapustą i barszczyk na wigilię, jakiś ładniejszy obiad w Boże Narodzenie. Nie widzimy potrzeby precyzyjnie kalkować polskich świąt, ale przydaliby się jacyś goście, przyda się ładnie ubrać, nabożeństwo być musi. Zdaje się, że Święta są nam potrzebne – nigdy nie sięgniemy może tego wyidealizowanego obrazu z telewizyjnych reklam, ale potrzeba nam od czasu do czasu uroczystej refleksji, gestów miłości, a nawet – nie wstydzę się przyznać, szczególniejszej, niecodziennej atmosfery, smaków, zapachów, zapalonych świec.
Nawet drzewko w naszym ogródku wygląda inaczej niż zwykle;)
Autor:
Weronika
o
19:52
2
komentarze
Wyprawa na targ
Wybraliśmy się ostatnio na targ! Jakiż to był wspaniały targ! Miałam nieco podejrzeń, że może to być taki targ podrabiany, taki skansen skonstruowany dla turystów, fasada, przebranie, wielki sklep z pamiątkami. Ale nie, to był targ najprawdziwszy na świecie.
Zwiedzenie alejek i poszczególnych stoisk zabrało sporo czasu, a jakież ciekawostki można tam było napotkać: śmigiełka, które same latają, tabletki na odchudzanie, portugalskie pieczywo, miody, hinduskie szpilki do włosów, kołdry i poduszki, antyki i bibeloty, naleśniki, czapki wełniane i kożuchy, suszone mięso i kiełbasy, kolczyki, sukienki, zabawki, akcesoria do łazienki, rzeźby i obrazy... Na targu ubijali interesy przedstawiciele wszystkich możliwych ras i klas, nie zabrakło osobowości wyrazistych, czasem dość ekscentrycznych: wielkich czarnych pań obwieszonych kolorowymi koralami i wstążkami, białych afrykanerskich hipisów po 60tce, był tatuator, byli masażyści, specjaliści od akupunktury, wróżbita.
Atmosfera niepowtarzalna: gwarnie, radośnie, odświętnie. Tutejsze handlowe zwyczaje są o tyle przyjemne, w przeciwieństwie do niektórych rejonów świata, że można dotykać, oglądać, próbować, przymierzać i nie ma presji, by cokolwiek kupić. Sprzedawca się nie obraża, ceny da się trochę stargować. Ktoś gra na indiańskich piszczałkach, ktoś bębni. W centralnym punkcie targu, na skrzyżowaniu alejek, widzimy zespół półnagich chłopków, ubranych w plemienne skóry, tańczących tradycyjne tańce (nielada sztuka!) w rytm muzyki z boomboxa. Ludzie się uśmiechają, dzieciaki się przyglądają z zaciekawieniem, pałaszując różową watę cukrową.
Taki targ to trochę obraz Afryki dzisiejszej, bezpretensjonalnej, gdzie życie buduje się na relacjach, rozmowie, wspólnym spędzaniu czasu. Nie ma pośpiechu, jest trochę tandety, trochę bylejakości, ale da się też znaleźć autentyczne perełki ludzkiej kreatywności.
A co szalenie ważne i najbardziej chyba zaskakujące – targ znajduje się na dachu nowoczesnego centrum handlowego, wystarczy zejść piętro niżej, i już nie ma bębnów i zgiełku, jest klimatyzacja, jest hipermarket.
Autor:
Weronika
o
19:51
1 komentarze
Akcja Ciasteczko
Zbliżają się Święta, życie w mieście, i siłą rzeczy – także praca w Bazie, zwalnia tempo (w tym momencie biura są już pozamykane i misjonarze mają świąteczne urlopy)... Ponieważ jesteśmy jednak całkiem wypoczęci i niespecjalnie spragnieni urlopu, postanowiliśmy wymyślić sobie jakieś konstruktywne zajęcie. Tak narodziła się Akcja Ciasteczko!
- Idea akcji: pobłogosławić znajomych i nieznajomych z okazji urodzin Pana Jezusa!
- Cele: ocieplić lub zainicjować relacje, wywołać uśmiech na twarzy
- Metoda: upiec jak najwięcej pierniczków i innych ciasteczek, zapakować świątecznie, dołączyć kartkę z życzeniami i biblijnym wersetem
- Grupa docelowa: misjonarze i pracownicy ośrodka misyjnego
Akcja wywołała zaskoczenie, ale i nieco wzruszeń, wymienialiśmy uściski, życzenia, dobre słowa... Zostańcie tu jeszcze z 10 lat! - westchnął nowo zyskany znajomy. Może nie czujemy się tu jeszcze jak wśród swoich, ale jest coraz bardziej swojsko!
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZk-0CPwYLWF7x4mMuiTyOuGhFjEoQbUQ86uINb6IN-vvdHjgBRJdrjntAkHHCT2BEIrwgj0IQOXCbQbGar1bzLgCzAXIobcqffx1XIF0d70WcYMNcnp03wfk_B9Xo-FJ0JemCrpRk_Dk/s320/ciacho6.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixtVFuDc0LO5lg_mYh99LQQR9dp5v-ODOcxF2bYfshGdl95o-89x0achfeyCWuAAgDDldLQr37OJTS0Ax_-e-AMyRewSPHPjbPMxZ-OHvEz6zFob2EYtMdXLwKWvXXrNmHTQql-mrrDrU/s320/ciacho7.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEin0Q_ykthCAsGR-k4LgMWNcyiRzZgSLhm6v71Bqj_Ol8u9jW-p8gI-tNoEf06jHrFmkKoTHpWoHjP_VTobWlLZl-Pnzsg-Hb0TEPTJukiMrPbIvKetNppp08moyryq72M_cVAmnUHIM14/s320/ciacho2.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjP1eSntV-6oviKwx6E4jtVBjJNIh3O92fKtzFrDc9zYeyaNXlYz8pLZnTXilcgnDiL1CUQz9Xw4sMC8VA_CQHBELt1NF3tEcqCpRwi1yQOdzeE-y95e6abkEzDeRiU4oMrCLDTQys-H54/s320/ciacho4.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8Zr8uyhIZkEJFCAKYpAJq58IavtW8oTCO5NYA7sDbMkFO7qHrnVzh4aBlQBLDTnOBN0ACPtrypaf3NHQvJIdpCjuVUq2JxL45eQhlJz6khd5IkULxgU_TFaIRcaKn0WHqLL9w4L3ggtc/s320/ciacho1.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiD_2KWJ9D4WtXW1vrWSWFYZDY1gENwkksHVraxG6mVloAXaPxzNn2N0NSoFpKwA3pCSBTHZLr3pVnw9qi2gDQNst3l6f0VzeeiQ44zLSp0d8eO64P5X4XfJLetqloB3IQRB3OW5ZrOFNI/s320/ciacho77.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgadQAhaOFpd4VXoYeHI_ppk2qteYOtfq3dPA-mnBLTPS123v0Ivt5IpUOhCwmmzj4zi1bjmH1Wk8-i2OgoMCzl9lPIymon6PAPXcMd30cE0JTSoubgOITOkhXBzOUG9vOnTpUPfqQWCJM/s320/ciacho8.jpg)
A dla zainteresowanych, podaję genialnie prosty przepis na przepyszne ciasteczka czekoladowe. Bo pierniczki każdy wie jak robić (albo wie, kogo zapytać).
Składniki:
- 300 gr mąki , 0,5 łyżeczki sody, 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- 250 gr masła
- 30 gr kakao
- 125 gr cukru pudru
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo7hvk5zQpf8ndW2P_aVNLXxqHwRfFz-TijLNAAsYimdTGJvpmZJpLmI_qddyHPne7fFD2i3WRzAbIzsPjtK1F14ZYYSZ9HfkoBJervi9cks6JX_Rm98iVidzIAWdlN40-mfH58DE_PVg/s320/ciacho5.jpg)
Autor:
Weronika
o
19:39
4
komentarze
Chinga Linga
Gdy później opowiadałam dzieciakom historię o Kainie i Ablu, miałam poczucie, że to siedzi w ludziach strasznie głęboko, niezależnie od kultury, ten prastary bratobójczy wzorzec – jemu lepiej idzie, więc mu przywalę. Mamy nadzieję, że regularne mówienie o charakterze Boga i człowieka pomoże tym maluchom właściwie decydować w sytuacjach, kiedy będą skonfrontowani z trudnym światem, który ich otacza.
Zajęcia dobiegły końca, a dzieciaki oczywiście nie chciały wychodzić – trzeba je było prawie siłą wystawiać za bramę, każde się przytulało po 10 razy na pożegnanie. Są nieprawdopodobnie spragnione miłości i uwagi, a to niestety mówi wiele o ich domach. Na razie maluchy zaczynają nabierać do nas zaufania i mamy nadzieję, że za jakiś czas będą się z nami nie tylko bawić, ale też otwarcie rozmawiać.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiV-witHKOUzpWIcbHrZ4NR4wd-REgUQPwvpQjmnrnQK5tVtxDFIWFW8R9ZvP5UYkYgePZh1cJ5ws9AlupqyecjeeoptFke5MpMCJwnYLCd_upA5ZRbagO0p3mdq8z6lEt7o8KEv21DRyk/s320/szczepan+i+pies.jpg)
Autor:
Weronika
o
19:36
1 komentarze
Obiad po Afrykańsku
Nasze aklimatyzacyjne postępy dokumentuje załączone zdjęcie iście afrykańskiego obiadu.
Pokaźny stek z woła z kością, wygrilowany przez Szczepana, leży na talerzu w towarzystwie fasolki z puszki i paap (w domowym slangu: papy) – kaszy kukurydzianej (nie mylić z purre ziemniaczanym!). Smakuje najlepiej jedzony na patio – po takim posiłku 3 dni nie chce się jeść:)
Autor:
Weronika
o
19:32
1 komentarze
piątek, 4 grudnia 2009
Pioruny trzaskają
Teraz jest taka pora roku, że burze są prawie co noc. Burze po afrykańsku, znaczy “największe burze na świecie”. Kiedy huknie, to huknie. I robi się jasno jak w dzień.
Nasz zabawny piesek boi się burzy – jak ona tu żyła przez ostatnich 11 lat?? Kuli się, tuli, trzęsie się cała i bardzo chce z nami spać. Tu pierwszy potężny sukces pedagogiczny Szczepana – udało mu się powstrzymać jej nieznośne nocne walenie w drzwi sypialni (jakoś nie zapatrujemy się pozytywnie na spanie razem z psem). Kilka nocy było jednak bardzo... interesujących.
Wraca mąż do domu po męskim wyjściu, a tam żona siedzi z latarką na czole, czyta Biblię i popija herbatkę. Całe osiedle ciemne, wszędzie ciemno, pół miasta bez prądu – burza przecież! Żona przez 2 godziny ciemności zdążyła już znaleźć kryjówkę pod łóżkiem – w razie napadu, wysnuć apokaliptyczne wizje, i ostatecznie przestać się bać. Afryka, proszę państwa.
Autor:
Szczepan
o
14:48
2
komentarze
Świąteczne wzruszenia
Co robią Czajkowie, kiedy zaczynają tęsknić za Polską?
· Włączają sobie koncert Sienna Gospel Choir i słuchają, jak Alicja śpiewa Revelation Song.
· Szukają w kolekcji DVD naszych gospodarzy filmów, które mają polskie napisy
· Czajkowa gotuje barszczyk i szuka w sklepach kapusty kiszonej na święta
· Oglądają filmik ze swojego ślubu, zdjęcia i pocztówki przywiezione z Polski...
· raz Czajkowa zaszalała i włączyła Marylę Rodowicz, która śpiewała “Góralu, czy ci nie żal...”. Ale to było przegięcie i więcej się nie powtórzy;).
Autor:
Szczepan
o
14:47
3
komentarze
Szkoła Vuka-Uzenzele
Wczoraj byliśmy w publicznej podstawówce w najbiedniejszym rejonie slumsów – dostaliśmy wczoraj propozycję, żeby tam działać, więc się przyglądamy, i modlimy. Potrzeby są wszędzie wokół znacznie większe, niż to, co można zrobić, więc najważniejsze, by wsłuchać się w Boży głos i nie przegapić Jego planów. Co wydarzy się w tej sprawie, jeszcze nie wiemy! ;)
Mogliśmy trochę zobaczyć jak to funkcjonuje – szkoły niestety są jakie są, 50 dzieciaków w klasie, lekcje trwają dość krótko – oficjalnie od 8-13, ale najczęściej dzwonek dzwoni już o 12:30 (w tym jest też przerwa na lunch). Teraz oceny są już wystawione – za chwile letnie wakacje, więc dzieciaki nie mają w ogóle lekcji, tylko cały dzień siedzą na szkolnym podwórku.
Dzielna dziewczyna z Holandii właśnie kończy tam swoją pracę. Dzień upłynął na próbach wytłumaczenia dzieciom, z którymi spotykaliśmy się w małych grupach, o co chodzi w Bożym Narodzeniu. Praktycznie nikt nie wiedział nic na ten temat i nie wiem, czy cokolwiek udało się im wyjaśnić. Tylko 5% tych dzieciaków jest na takim poziomie z czytaniem i pisaniem, na jakim powinni być według programu. Dzieci są bose albo mają za małe lub za duże buty, podarte mundurki, zepsute zęby, trudne domy. Jest co robić!
Słyszeliśmy, że zeszłej zimy OM zorganizował w tej szkole akcję, w ramach której każde dziecko dostawało codziennie jakiś owoc. Zdawałoby się, że to drobiazg. Okazało się jednak, że była to zima bardzo nietypowa. Do szkoły przychodziło 80% uczniów, a nie jak zwykle – poniżej 50%. Warto?
Najbliższy poniedziałek też spędzamy w Vuka-Uzenzele.
Autor:
Szczepan
o
14:46
0
komentarze
1 grudnia - międzynarodowy Dzień Solidarności z chorymi na AIDS.
Wtorek 1 grudnia spędziliśmy w Centrum Oasis, przy miejskim szpitalu w Pretorii. Pacjenci z AIDS przychodzą tu raz w miesiącu na bezpłatne badania, otrzymują leki i pomoc. Idą często z bardzo daleka - wolą korzystać z opieki oddalonych ośrodków, by ich sąsiedzi nie wiedzieli o ich problemie. Po dotarciu do Oasis spędzają tam cały dzień, czekając w dłuuugiej kolejce. Są tam całe rodziny, przede wszystkim kobiety i dzieci, ludzie w różnym wieku, a także więźniowie w pomarańczowych kombinezonach, ze skutymi nogami.
Razem z całą grupą misjonarzy uczestniczyliśmy w radosnym – a bardzo afrykańskim stylu – święcie. Wiele przedsięwzięć toczyło się jednocześnie – program artystyczny przerywany przez deszcz, spontaniczne tańce w rytm bębnów, zajęcia praktyczne dla kobiet (nauka szycia), darmowy ciepły posiłek, rozdawanie odzieży, spotkanie z kaznodzieją, który opowiadał o Nadziei, jaką jest Bóg, i nasza działka – zajęcia dla tłumów dzieciaków, które nie dawały ani chwili wytchnienia.
Typowy afrykański spontan przydzielił Szczepana do zajęć z balonikami, z których formował różne zwierzaki (pierwszy raz w życiu)!, a Weronikę - do malowania dzieciom buziek. Wszystko to dawało okazję, by zamienić kilka słów z dziećmi i rodzicami, okazać maluchom zainteresowanie i trochę czułości. Było intensywnie, chaotycznie i wspaniale. Cudownie wracać do domu ze zmęczeniem tego rodzaju.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdn7gizKgCdDg_oThnab1FolZVyJAFEba72pKashH_fguFpBuLKxDYd_wHw8nohidavYRwH35UQ1udxoGo3Vvh_PHMdjEydeDuH7D1I9FgZZdKQTAPcPbOmOgA6tZpdBC_sh6MVvQ9ven0/s320/IMGP1078.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiZNj0aVMjpRS8FPZ2e-TmAK95b0kkqTB810WPxlnyq8s26SlGwsVJyVbHA6CszwWyfC1wnE-38c3y55Lq9BehKL81sCJxrZ4WCjD_v341AnFFwu0hwEG5nwK97F1uJghccsDbzQ-VlI2jX/s320/IMGP1115.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjzckzmPp7AwvWENUJo8hqT9AO67YCfhsghyDQ2ud2WnTVrHbtEK0Z8WSmv8-5cniSbYtxzsbzsTk4hYX1AVHEs0nM29TVR62sblxQOfyf0UoYS0XPzD74LgRZnXTjOlQh0gUa5WytHhT9/s320/IMGP1068.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgeC4yqeE_-j8C4xLsTG1nAbcpMmA9R_1B2ZQlRTIPPc5PpvJ6ELTKK6PjkS76M2cntQDbR2T2EWUEqafZFQnRXa11964C5RC4f1yHXfSAK4th9q5toYRZPHwWPIqOywmzMVFd7ClOSXs_t/s320/IMGP1065.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjnqDDS5ULtc6K5au3Y8LzEX4U4RyVedsH4CaTXGQ299zUfoRE9e0_K-bzIFaOmniD-Ad7ksR7_Ko6oYRK_CRQgp5kRgokhnoLHXKRiqwoTZveYEHHuV838lrQz7nXfLMuhXnjvcUS6rtZ9/s320/IMGP1055.jpg)
Autor:
Szczepan
o
14:39
1 komentarze
Na północ!
Dowiadujemy się, że lepiej, żebyśmy sobie zrobili wakacje teraz, bo od stycznia przez cały rok będzie wielkie zamieszanie i mnóstwo pracy – półtora tysiąca misjonarzy ma przyjechać, by włączyć się w ewangelizacje związane z Mistrzostwami Świata 2010. Nie bardzo możemy się ruszyć, bo mamy pod opieką psa, ale z okazji rocznicy naszej miłości wybieramy się na 2-dniowy wyjazd na północ. Chcemy zobaczyć Blythe River Canyon, 3 największy kanion na świecie, i góry, i trochę zieleni i Afryki niekoniecznie wielkomiejskiej.
Wyjeżdżamy o 6tej rano i oto pierwsza niespodzianka – trafiamy na godziny szczytu. Życia tutaj zaczyna się i kończy znacznie wcześniej. O 18tej jest już w zasadzie ciemno i nie wiele jest powodów, żeby ruszać się z domu. A o szóstej – słońce już dość wysoko, ciepło, gwarno – dzień!
Autobusy szkolne zbierają dzieciaki.
Widoków opisywać nie ma sensu, lepiej mówią zdjęcia. Przez cały dzień syciliśmy oczy pięknem, chwaląc Boga za świat, który stworzył. Po południu zawitaliśmy do Pilgrim's Rest, osady poszukiwaczy złota – zaniedbanego skansenu, który wyglądał znacznie lepiej w naszym przewodniku niż na żywo. Szczepan miał prawdziwą rozrywkę, prowadząc naszą podstarzałą Corollę górskimi serpentynami – drogi wyniosły nas na niemal 2000 m.n.p.m. Szympans stojący sobie na szosie nie był już dla nas aż takim zaskoczeniem.
Wieczór zaczął się zbliżać, podziwialiśmy niesamowite widoki i szukaliśmy jakiegoś miejsca na nocleg. Postanowiliśmy sprawdzić zupełnie przypadkowy drogowskaz, i tak dotarliśmy do bram położonego wśród niedostępnych szczytów resortu turystycznego. Nie tylko znaleźliśmy miejsce za – w Polskich realiach – grosze, ale mogliśmy się cieszyć komfortowym noclegiem, rozpalonym kominkiem, pięknymi widokami, a rano – wyruszyć na pieszą wyprawę jednym z oznaczonych szlaków. Bóg jest dobry dla swoich dzieci!
Autor:
Szczepan
o
14:24
2
komentarze
Mamelodi.
Mamelodi to przeszło milionowe miasto tuż obok Pretorii. Zabawne, ale sąsiaduje z jej najbogatszą dzielnicą. Jest to tętniące życiem, gwarne, gęsto zabudowane murzyńskie getto - jadąc kilkakrotnie przez Mamelodi, nie widzieliśmy ani jednej białej osoby. Wąskie uliczki pokrywają ogromny teren, na którym można zobaczyć potworną nędzę, domy z tektury, blachy i odpadków, gęsto zaludnione rejony przypominające śmietnisko. W Mamelodi są też rejony relatywnie zamożne – murowane domki, przykryte prawdziwym dachem – niektóre to miniaturowe wille, mają anteny satelitarne, a przed wejściem stoją dumnie luksusowe samochody. Ponoć w niektórych mieszkają prawnicy i lekarze, w innych – dealerzy narkotyków. Wciąż jednak bardzo mocno czyje się slumsową atmosferę – jest głośno, życie toczy się na ulicach, w sąsiedztwie wszyscy się znają. Wskaźnik przestępczości i liczba zakażeń HIV są tu niesamowicie wysokie. Sam przejazd przez to misto, tak bardzo inne od Pretorii, to przeżycie. Szybko jednak zaczynamy się lepiej czuć w slumsach niż w cichutkich, sterylnych bogatych osiedlach, okręconych drutem kolczastym i płotem pod prądem.
Autor:
Szczepan
o
14:23
1 komentarze
Jeździcie TAM?
Starając się o dostęp do internetu, przytrafiło nam się porozmawiać dłużej ze sprzedawcą telefonów komórkowych. Musieliśmy przedstawić zaświadczenie o miejscu zamieszkania, z którego wynikało, że jesteśmy misjonarzami. Chłopak w naszym wieku, elokwentny, miły, biały. Mówi, że to dobrze, że są ludzie, którzy TAM – do Mamelodi jeżdżą. Że to straszne miejsce i że patrzenie na te umierające na AIDS dzieci musi być strasznie przygnębiające. Próbujemy wytłumaczyć, że to nie tak. Że to normalne dzieci i że lubią się bawić. Że tam żyją normalni ludzie, tylko biedni. Że dzieci nie umierają cały czas, tylko na końcu – a w między czasie wciąż jednak żyją. Chłopak mówi, że jechał przez Mamelodi raz w życiu i że to straszne miejsce. Jest z Pretorii. Jakoś mocno tę rozmowę przeżyliśmy. Zaczynamy myśleć, że tu są nie tylko czarne getta. Każdy ma swoje.
Autor:
Szczepan
o
14:23
1 komentarze
Spotkanie modlitewne w bazie – c.d.
Spotkanie płynęło dalej na modlitwach o Ekwador i Albanię, wszyscy mocno przeżyli też najnowszą informację, że statek misyjny Doulos (gr. Sługa) już w grudniu musi zakończyć swoją służbę. Doulos to prawdziwa morska babcia (tylko ciut młodsza od Titanica), zaważyły względy bezpieczeństwa. Nikt jednak nie spodziewał się, że statek tak szybko straci uprawnienia. Nie spodziewało się tego także prawie 300 misjonarzy mieszkających na pokładzie, którzy z pewnością są zdezorientowani i muszą błyskawicznie podjąć decyzje odnośnie swojej przyszłości. Polecamy ich także waszej modlitwie i wierzymy, że Pan Bóg już szykuje jakiś wspaniały ciąg dalszy.
Po spotkaniu miały być rozmowy przy kawie i ciasteczkach, ale z typowo afrykańską nonszalancją, zapomniano je przygotować:). Nie da się ukryć, wiele rzeczy opiera się tutaj – także w bazie - na radosnej improwizacji, a forma jest raczej “surowa”. Nie przeszkadza to w każdym razie czuć się swojsko i doświadczać Bożej bliskości.
Wiecej zdjec Bazy OM: kliknij TU
Autor:
Szczepan
o
14:15
0
komentarze
Ananasy
We wtorki wszyscy spotykają się w bazie, aby się razem modlić. Tym razem ysłuchaliśmy inspirującą historię misjonarza, który pracował wśród Papuasów. Tubylcy okazali się notorycznymi złodziejami i bez wytchnienia rabowali jego dom i jego uprawę ananasów. Kilka lat frustracji i walki nie przyniosło skutku. Bóg złamał jednak serce misjonarza, tak że on w swej bezsilności oddał wszystko co posiadał Jemu do dyspozycji. Papuasi dalej go okradali, ale on przestał się na nich złościć. Mieszkańcy wyspy natychmiast to zauważyli i zapytali go bez ogródek, co mu się stało, czy wreszcie nawrócił się na chrześcijaństwo. Tak zaczęła się rewolucja w jego służbie!
Jakie są implikacje tej historii? Każdy z nas dobrze wie! Jakich ananasów tak zazdrośnie pilnujemy? Na ile naprawdę kochamy tych, do których powołał nas Bóg, a na ile są to dla nas “dzicy”? Czy zgadzamy się na ten słodki-nieznośny proces przemiany życia, by nasze zwiastowanie w ogóle mogło być skuteczne? Ach...!
Autor:
Szczepan
o
14:14
1 komentarze
Zmagania raczej banalne.
Pierwsze wycieczki po okolicy wspominamy raczej z uśmiechem...
Sprawa pierwsza – bezpieczeństwo! Usłyszeliśmy wiele dobrych rad, wiele z nich mądrych, ale najpierw przyjmujemy je z typowym dla świeżaków brakiem dystansu: “w samochodzie torebka zawsze pod siedzeniem”, “okna i drzwi w domu i w samochodzie zawsze zamknięte – zwłaszcza, gdy jesteście w środku”, “masz prawo przejechać na czerwonym świetle, jeśli czujesz się zagrożony – ktoś się na ciebie gapi, albo coś cię niepokoi”. “Nigdy nie zatrzymuj się na poboczu, nie stawaj na trasie”.
Dobrze, ale co zrobić, jeśli na każdym skrzyżowaniu, na każdych światłach, jest dużo ludzi (dopowiem – czarnych ludzi), którzy sobie po prostu idą lub stoją, niektórzy się oczywiście patrzą, niektórzy żebrzą, pukają w szyby, inni oferują na sprzedaż różne towary, myją okna, rozdają gazety...
Pierwsze momenty są dość nerwowe, mija kilka dni i okazuje się, że to normalni ludzie, że niektórzy są normalnie w pracy, że się normalnie zachowują i nie ma w tym nic niepokojącego. Błogosławieństwem jest dla nas samochodowa nawigacja, którą dostaliśmy od taty tuż przed odlotem, możemy się bez większego stresu poruszać po mieście, nie boimy się że zabłądzimy w jakieś niebezpieczne rejony. Ale nawet nawigacja bywa czasem zdezorientowana – i wtedy okazuje się, że można pojechać nieznaną drogą i świat się nie wali, nawet jak się człowiek zatrzyma na jakimś parkingu - choć oczywiście dobrze wiedzieć, gdzie jest dom!
Pierwsze wyprawy do sklepów i najpierw lekki szok – nasz budżet na życie ciut mniejszy, niż w Polsce, przeliczamy randy na złotówki, porównujemy, a tu proszę – marchewka 5zł, pieczarki 10 zł, mleko 4 zł, głupia natka pietruszki – 8 zł. No i kawa – 30 zł słoiczek. Ach, jak tu żyć! Przyprawy nie takie, jak by się chciało, warzyw niewiele, drożyzna, wszędzie tylko steki i kiełbasy i suszone mięcho.
Ale to też tylko pierwsze wrażenie – jest faktycznie drożej, ale są też produkty znacznie tańsze, jest Makro, jest market warzywny - uruchamiamy kreatywność i zaczynamy zupełnie dobrze wyobrażać sobie naszą codzienność. Weronika po kilku dniach trzyma w dłoni pierwszą główkę świeżego czosnku i oczy jej promienieją, jak u dziecka, co dostało prezent na święta. Hehehehe! Zabawne, co buduje nasze poczucie komfortu i zadomowienia.
Autor:
Szczepan
o
14:13
1 komentarze
Jak tu jest?
Tu gdzie mieszkamy – ładnie jest! Pięknie jest, palmy, słońce, strzeżony kompleks – życie jak z filmu o Miami albo Californi. Nie mieszkamy w luksusach – przynajmniej według tutejszej miary, ale jest wszystko, co można by sobie zażyczyć i więcej, niż to – ciepła woda, pralka, ogródek z grillem, garaż na auto, wyposażona kuchnia, przytulne pokoje. Wszystko to pożyczone tylko na chwilkę, ale czujemy się niesamowicie ubłogosławieni. Nie mamy powodu, by się nad sobą użalać, nie możemy wzbudzić waszego podziwu naszym bohaterskim poświęceniem. Bóg mówi do nas: Ja was przysłałem, Ja o was dbam. Jestem dobrym pracodawcą. Nie myślcie, że coś mi dacie, że kiedykolwiek będę Waszym dłużnikiem. Zawsze jest tylko jeden kierunek – Ja błogosławię, wy przyjmujecie. Zawsze.
Autor:
Szczepan
o
14:12
0
komentarze
Dzień dobry, Afryko, dobranoc...
Calusieńki lot z Izraela do Johannesburga przespaliśmy - łącznie z kolacją. Chyba zmęczenie dało się nieco we znaki! Ale oto nad ranem widać już afrykańską, czerwoną ziemię. Weronika się wzrusza, Szczepan kręci filmik o lądowaniu (jeszcze nam się wtedy zdawało, że tutejszy internet pozwoli na przesyłanie filmików – hahaha!). Ciekawe uczucie – dolecieliśmy na miejsce, do naszego najnowszego domu, a jeszcze go nie znamy! Odbierają nas Lamprechtowie, odwożą, wstawiają nam do lodówki zakupy, które dla nas zrobili, inna para – Glen i Kate – pokazuje, które klucze do czego, mówią że mieszkają niedaleko, ale nie wiemy gdzie, umawiamy się na pizzę na popołudnie. Kręcimy się chwilę po domu jak Simy, które ktoś właśnie wstawił w świeżo zbudowany i wyposażony budynek – to fajne, to ciekawe, ciekawe do czego to, gdzie by się tu rozpakować... Chyba jesteśmy trochę zdezorientowani, podekscytowani, skołowani – nastawiamy budzik na popołudnie, próbując się zorientować, która tu jest tak naprawdę godzina i szybciutko zasypiamy...
Autor:
Szczepan
o
14:11
0
komentarze
Jerozolima
Lecimy przez Tel Aviv – bo najtaniej. Może strach ruszać się z lotniska. Może stres, może ciężkie bagaże (tak, te podręczne też mogą być ciężkie!). Ale mamy kilka godzin, a taksówką do Jerozolimy podjedziemy w godzinkę. Może warto? Nie było czasu zdobyć choćby mapy starego miasta, nie wiemy do końca, gdzie byliśmy – poza tym, że wiemy, że byliśmy przy grobie Jezusa. Nie szkodzi. Byliśmy Go poszukać, ciekawe, czy byśmy go poznali, gdybyśmy byli tam w czasie, gdy za nas umierał. Dobrze było pójść jego uliczkami, jego śladami – trochę to jest zadanie, które trzeba sobie codziennie stawiać. Dobrze zobaczyć starą Jerozolimę, bo przecież cały nasz wysiłek i życiowe ambicje to ostatecznie Nowe Jeruzalem. Dobrze, choć karabiny, drut kolczasty i religijny jarmark kłują w oczy. Chociaż się żeśmy nie nabyli. Cóż to, trzeba będzie jakoś trafić w kroki Jezusa tu, gdzie jesteśmy teraz!Wiecej zdjec: kliknij TU
Autor:
Szczepan
o
13:27
2
komentarze
Początek.
Zaufaj Panu z całego swojego serca
i nie polegaj na własnym rozumie!
Pamiętaj o nim na wszystkich swoich drogach,
a on prostować będzie twoje ścieżki!
Nie uważaj sam siebie za mądrego,
bój się Pana i unikaj złego!
Przyp 3:5-7
Jak to się wszystko mogło zdarzyć? Na lotnisko odwiózł nas nasz pastor – ten sam, który nas oboje chrzcił całkiem niedawno. Tak się dziwnie nam w życiu zdarzyło, dziwnie – pięknie, żeśmy się mogli spotkać z Jezusem, żeśmy się Go mogli zapytać, co dalej z nami ma być, i że On nam tak dziwnie i cudownie odpowiedział.
Jedziemy więc, wyruszamy, lecimy – małżeństwo z półrocznym stażem, z Bożym entuzjazmem i dotkliwą świadomością własnego nieprzygotowania. Na drogę wzięliśmy błogosławieństwo bliskich i Kościoła, uściski znajomych i nieznajomych, sms z wersetem z Przyp 3. Na własnym rozumie polegać tu nie możemy, bo cóż ten rozum wie o życiu w Afryce, o kwestiach rasowych i plemiennych, o tradycyjnym społeczeństwie zachłyśniętym światem supermarketów, o życiu, które jest znacznie tańsze, niż w Europie. Rozum nie pojmie historii o niedokońca szlachetnych bohaterach, o chaosie w miastach, w rodzinach, w szkołach, o skrywanych sentymentach i tęsknotą, za uporządkowaną przeszłością – uporządkowaną ciężką pracą i niecałkiem czystymi rękami. Co możemy rozumieć z kościołów, których jest przy jednej ulicy czasem kilka, z kultury przesiąkniętej gospel i chrześcijańskim popem, gdzie jednak często Ewangelia okazuje się być pozłacaną fasadą. Co wiemy o życiu z wirusem, który odsuwa bliskich, rodzinę, sąsiadów i kościół na bezpieczną odległość nieznośnej samotności. A wreszcie – jak możemy ogarnąć rozumem doniosłość Bożego działania – przez ręce ludzi, których serca zdają się być złamane bólem, a twarze promienieją radością, i którym nie przeszkadza, że to tylko kropla w morzu; jak ogarnąć gorliwość i determinację modlitw, którzy dobrze wiedzą, że potrzebują ponadnaturalnego działania w swoim życiu, jak pomieścić w umyśle głodne miłości oczy dzieciaków, które nie są pewne w swoim życiu niczego.
A może, to wszystko co nam się przytrafia właśnie, to wcale nie jest dziwne, nieprawdopodobne, niezwykłe. Może to jest najnormalniejsza rzecz na tym świecie, może to powinno być znacznie bardziej normalne. Może więcej pastorów zechciałoby częściej odwozić na lotniska, pociągi, statki, rozstaje dróg, tych, których wcześniej ochrzcili?
Autor:
Szczepan
o
13:23
1 komentarze
czwartek, 8 października 2009
Dzieje Apostolskie - 3
Gdy oni tedy się zeszli, pytali go, mówiąc: Panie, czy w tym czasie odbudujesz królestwo Izraelowi? Rzekł do nich: Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec w mocy swojej ustanowił, ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi. (Dzieje Apost. 1:6-8)
Każdy dojrzały chrześcijanin ma zadanie: być świadkiem Jezusa, jego śmierci i zmartwychwstania. Każdy. Każdy ma zadanie być świadkiem tu i tam, blisko i daleko. Nie tu, lub tam. Jakże często zdarza się słyszeć chrześcijan, którzy uciekają od odpowiedzialności za wielkie rzesze owiec, które nie mają pasterza, mówiąc: Ja jestem powołany do Jerozolimy, mojego miasta.
Jak się ustosunkować do tego wezwania? A jeśli nie zamierzam opuścić mojego miasta, czy to nie oznacza, że jestem powołany do Jerozolimy? A jeśli krańce ziemi wolałbym zostawić misjonarzom...?
Po pierwsze, Jerozolima niekoniecznie oznacza dom. To nie było nawet miasto, z którego wywodzili się uczniowie Jezusa! ( Czyż oto wszyscy ci, którzy mówią, nie są Galilejczykami? - Dz. Ap. 2:7) Uczniowie nie czuli się powołani, by iść do Jerozolimy. Uważali, że to zbyt niebezpieczne. "Pójdźmy i my, abyśmy razem z nim pomarli" wypowiedziane przez Tomasza, to nie okrzyk pasjonata, ale westchnienie zrezygnowanego ucznia. Ale Bóg postanowił wysłać uczniów właśnie tam - do miasta, do którego przybyło z okazji Pięćdziesiątnicy 200 000 pobożnych Żydów z terenów całego Imperium Rzymskiego. Wspaniałe okno, by wykrzyczeć ewangelię do tak wielkiego tłumu, który w krótkim czasie zaniesie ją do wielu krajów. Byli to ludzie, którzy podjęli trud dalekiej drogi, aby przypodobać się Bogu. Najwyraźniej był On dla nich bardzo ważny. To była dokładnie ta grupa, której szukamy, niosąc Dobrą Nowinę!
Po drugie, Jezus nie dał swoim uczniom kilku opcji do wyboru. Nie powiedział - skup się na miejscu, w którym stoją twoje stopy. Zignoruj resztę świata. Jego pragnieniem była taka służba, która zmieni historię całego świata, sięgnie wielu miejsc. Nawet apostołowie zostali wysłani do Jerozolimy, aby nauczać i ochrzcić:
Partów, Medów, Elamitów, mieszkańców Mezopotamii, Judei, Kapadocji, Pontu,Azji, Frygii, Pamfilii, Egiptu i części Libii, położonej obok Cyreny, przychodniów rzymskich, zarówno Żydów jak prozelitów, Kreteńczyków i Arabów (Dz. Ap. 2:9-11)Dlatego wyjeżdżamy.
Autor:
Weronika
o
20:35
0
komentarze
Notatki z zeszłorocznej GO
W sierpniu zeszłego roku mogłam uczestniczyć we wspaniałej konferencji dla początkujących misjonarzy - w zasadzie, to coś, na co powinniśmy się teraz oboje udać, no ale wiadomo: czas, koszty... No ale, wychodzi na to, że wtedy przyswajałam wiedzę potrzebną na teraz. Postanowiłam więc przejrzeć stare notatki i trafiłam na krótką instrukcję, którą przytaczam:
"Jak komunikować się w obcej kulturze"
1. Ucz się.
- Słuchaj, a zaczniesz rozumieć. Słuchaj słów i słuchaj ciszy.
- Obserwuj, a zaczniesz rozumieć. Obserwuj ciało, zwyczaje, gesty - zwracaj uwagę na szczegóły. (Czy wchodząc do czyjegoś domu, zdejmuje się buty?) Naucz się czytać kulturę.
- Zadawaj pytania. Naucz się widzieć rzeczy oczami innych osób.
Bóg jest ponad kulturą, ale On sam postanowił działać w kulturze. Bądź ostrożny, by nie oceniać zbyt szybko, obserwując zewnętrzne przejawy czegoś, czego nie znasz lub nie rozumiesz.
3. Adaptacja kulturowa to twoje osobiste zadanie. Staraj się postępować podobnie jak twoi gospodarze. Sam Jezus stał się podobny ludziom swojego czasu i narodu.
Twoja kultura jest OK. Kultura w twoim nowym kraju też jest OK. Ale to ty musisz się zaadaptować. Ludzie, do których dotrzesz, żyją w swoim własnym kraju i postępują według własnych norm. Będą zupełnie nieświadomi, że mogli Cię obrazić czy zszokować. Są u siebie, a ty jesteś gościem. Musisz mieć dużo cierpliwości i wytrwałości. Bądź dla nich sługą.
4. Zdecyduj, że będziesz cieszyć się swoją nową kulturą. Nie trać poczucia humoru. Naucz się śmiać się z siebie.
5. Przebaczaj. Nie wycofuj się. Ucz się i kochaj ludzi. Zawsze można przeprosić i zacząć od początku.
6. Nie trać wizji, uważaj, by twój horyzont nie stał się wąski. Pamiętaj, po co tu jesteś i dlaczego Bóg Cię tu przysłał.
Czy to będą nasze wyzwania? Czy będziemy pilnymi uczniami? Niedługo się okaże:)
Autor:
Weronika
o
19:46
0
komentarze
poniedziałek, 14 września 2009
Czy wszyscy misjonarze...
Mąż się pyta ostatnio: Kochanie, czy wszyscy misjonarze są tacy... no wiesz... trochę dziwni? Dziwaczni? Konsternacja i uśmiech. Nie są, pewnie że nie.
Ludzie którzy najbardziej mi w życiu zaimponowali - inteligentni, skromni, bohaterscy, kreatywni, kochający - to misjonarze często właśnie. Trzeźwy osąd i niezłomna wizja Bożego Królestwa.
No a z drugiej strony, z drugiej strony... czasem - może nie często, ale czasem - czasem się zdarza, że do drzwi kościoła zapuka misjonarz, nie wiadomo skąd się wziął i kto go przysłał i przybywa zrealizować jakiś nieokreślony projekt. No czasem tak jest, że taki misjonarz bardziej potrzebuje pomocy niż może ją zaoferować, ma wyraziste poglądy i jest trudny we współpracy, jakoś tak: nie pasuje do rzeczywistości... Czasem.
Jak wyobrażasz sobie misjonarza? Jest taki uroczy filmik...
Autor:
Weronika
o
19:00
0
komentarze
Jak tam jest?
Pomyślałam, że warto pokazać kilka obrazków z mojego afrykańskiego rekonesansu w styczniu 2009. Jako że nie chciałam stracić kamery, nie filmowałam na ulicach, w slumsach, w Soweto - w miejscach, gdzie życie jest bardzo inne niż w Polsce. Ale mam nadzieję, że urywek afrykańskiego uwielbienia w lokalnym mega-kościele i nasza misyjna baza w Pretorii będą dla was jakąś ciekawostką;)
Autor:
Weronika
o
15:19
0
komentarze
wtorek, 11 sierpnia 2009
Trochę faktów o Południowej Afryce ( i Polsce)...
(Dane pochodzą z The World Factbook)
Najwyższy szczyt:
Njesuthi 3,408 m n.p.m.
Rysy 2,499 m n. p. m.
Najniższy punkt:
Ocean Atlantycki 0 m n.p.m.
Raczki Elbląskie -2 m n.p.m.
Populacja:
49,052,489
38,482,919
Przeciętna osoba ma...
24 lata
37.9 lat
Przeciętna prognozowana długość życia:
49 lat (Pozycja wśród krajów świata: 209)
75.63 lat (Pozycja wśród krajów świata: 75)
Odsetek populacji zarażony HIV:
18% (Pozycja wśród krajów świata: 4)
0.1% (Pozycja wśród krajów świata: 127)
Liczba osób żyjących z AIDS/HIV:
5.7 milionów (Pozycja wśród krajów świata: 2)
20 000 (Pozycja wśród krajów świata: 79)
Grupy etniczne:
Czarni Afrykańczycy: 79%
Biali: 9.6%
Mieszani: 8.9%
Hindusi/Azjaci 2.5%
Polacy 96.7%
Niemcy 0.4%
Białorusini 0.1%
Ukraińcy 0.1%
inne narodowości 2.7%
Języki
IsiZulu 23.8%
IsiXhosa 17.6%
Afrikaans 13.3%
Sepedi 9.4%
Angielski 8.2%
Setswana 8.2%
Sesotho 7.9%
Xitsonga 4.4%
inne 7.2%
Polski 97.8%
inne 2.2%
Czas:
+2 godziny
+1 (czas letni +2)
Populacja żyjąca w ubóstwie:
50%
17%
Bezrobocie:
21%
9%
Inflacja:
12%
4%
Internet - liczba użytkowników
5 milionów
16 milionów
Główne niepokojące zjawiska:
Handel ludźmi (mężczyznami, kobietami i dziećmi) w celu wyzysku seksualnego i do niewolniczej pracy; pandemia AIDS, znaczący przepływ uchodźców, produkcja i handel kokainą, heroiną, haszyszem i narkotykami syntetycznymi na szeroką skalę
Średniej skali punkt przerzutowy heroiny z Azji i kokainy z Południowej Ameryki do Europy Zachodniej.
Autor:
Weronika
o
23:38
0
komentarze
poniedziałek, 10 sierpnia 2009
Módl się o świat - codziennie!
Podstawowa znajomość angielskiego wystarczy, by skorzystać z inspirujących informacji na stronie Operation World. Codziennie umieszczane są tam dane o innym kraju, by w konkretny sposób modlić się o ich potrzeby i dziękować Bogu za to, co już uczynił. Sprawdź, włącz się w globalny ruch modlitewny, ustaw jako stronę startową (http://www.operationworld.org/today) :D
Dziś akurat Mauritius!
Autor:
Weronika
o
11:32
0
komentarze
czwartek, 6 sierpnia 2009
Dzieje Apostolskie - 2
A spożywając z nimi posiłek, nakazał im: Nie oddalajcie się z Jerozolimy, lecz oczekujcie obietnicy Ojca, o której słyszeliście ode mnie; Jan bowiem chrzcił wodą, ale wy po niewielu dniach będziecie ochrzczeni Duchem Świętym. (Dzieje Apost. 1:4-5)
"A spożywając z nimi posiłek"
"Nie oddalajcie się z Jerozolimy, lecz oczekujcie obietnicy Ojca, o której słyszeliście ode mnie"
Pewnie tak ogólnie życiowo, odwołując się do zwykłej mądrości, dobrze jest, żeby entuzjazm i gotowość do wykonania zadania mogły dojrzeć do etapu stabilnego, przemyślanego, konsekwentnego działania.
No a już w kontekście Ducha Świętego - tym bardziej! No bo można na początku zachwycić się Bogiem, ale wciąż się jest bardzo normalnym człowiekiem. Im szybciej zobaczy się swoje własne nieprzygotowanie, swoje za mało kochające serce, zbyt powierzchowną wiarę, zbyt krótkowzroczną ocenę rzeczywistości, zbyt stronnicze ocenianie ludzi, swoje nierealistyczne deklaracje, niewierność własnym postanowieniom, swoje motywacje nieraz żałosne, swoją skłonność do grzechu beznadziejną, tym lepiej dla tej misji, tego zadania, które przed człowiekiem położył Bóg. Można się wtedy przestać łudzić, wyznać że się nie da rady, i szukać prawdziwej mocy, mocy która pochodzi z wysokości, i która zakrywa niedoskonałość, przemienia, uzdatnia, wypełnia, wyposaża. Wtedy nawet garstka potrafi zrewolucjonizować losy całego świata - na wieki.
"będziecie ochrzczeni Duchem Świętym."
Nie będę się tu teologicznie rozpływać, tylko nad jednym się zadziwię znowu. Że Duch to nie tylko moc, ale też Osoba, realna osoba, zupełnie nieabstrakcyjna, chociaż niewidoczna. Jakby tak zdać sobie z tego sprawę, to dosyć wstrząsające, że najwspanialsza Osoba we wszechświecie - sam Bóg, daje się człowiekowi doświadczyć, spotyka się z nim w konkretnym czasie i miejscu, wchodzi z impetem w życie, a nawet nasze ciała, ze swoją skłonnością do awarii i banalnymi realiami codziennego funkcjonowania, stają się dla Niego świątynią. Nie wiem, czy Was to także dziwi, ale dla mnie to niepojęte. No ale się oczywiście cieszę, bo to bardzo wspaniała prawda. Jak sobie o tym myślę, to faktycznie, niby co miałoby być niemożliwe dla tych, w których mieszka Duch Święty?
Autor:
Weronika
o
23:53
0
komentarze
wtorek, 4 sierpnia 2009
Kwatera główna misyjnego dowodzenia!
Dla mnie to trochę wyzwanie, żeby w tym całym zamieszaniu nie stracić wagi przeżycia, które się właśnie wydarza, nie przegapić tego cudu, kiedy to sam Bóg realizuje to, co już od dawna potwierdzał i zasiał w sercu. Ale nie, mimo powtarzanych wielokrotnie świadectw, zadawanych po wiele razy tych samych pytań, ciagle jest to zadziwienie, żeśmy się w ogóle znaleźli w tym punkcie, i że nas Pan Bóg wciąż prowadzi i toruje drogę.
Właśnie! Bilety już powoli kupujemy - znalazła się bardzo rozsądna oferta na 18 listopada, więc to nasz, wstępnie jeszcze, termin wyjazdu:)
Autor:
Weronika
o
22:42
0
komentarze
poniedziałek, 27 lipca 2009
Dzieje Apostolskie - 1
Pierwszą księgę, Teofilu, napisałem o tym wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku aż do dnia, gdy udzieliwszy przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których wybrał, wzięty został w górę; im też po swojej męce objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody, ukazując się im przez czterdzieści dni i mówiąc o Królestwie Bożym. (Dzieje Apostolskie 1:1-3)
Wynika jasno z pierwszych słów, że misyjny podręcznik nie funkcjonuje w oderwaniu od Ewangelii. Oczywiste że chodzi nam o Ewangelię, kto by chciał być misjonarzem, jeśli by nie miał jakiegoś poważniejszego powodu, niż tylko rozwój instytucji Kościoła. Ale może faktycznie, może warto to podkreślić, bo być może zdarza się popaść w aktywizm, w prywatne ratowanie świata. Bo świat daje bardzo różne definicje misji - wojskowe, humanitarne, najróżniejsze, może można się zakręcić, czego się tak naprawdę od misjonarza oczekuje. A chodzi przecież "tylko" o to, żeby siebie i innych nauczyć Jezusa.
"udzieliwszy przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których wybrał"
Wygląda na to, że Apostołowie (mało kto się dziś tak wzniośle odważy nazwać, ale w sumie chodzi o to samo) musieli być przekonani o dwóch rzeczach:
1. Że zostali do swojego powołania wybrani przez samego Boga
2. Że to, co w życiu robią, nie jest produktem ich własnych ambicji, czy odruchów dobrego serca, ale poleceniem Ducha Świętego.
Z jednej strony coś takiego przyjąć dla siebie, osobiście, jest niełatwo. Zbyt wielkie słowa, zbyt wielkie... no bo kim my jesteśmy? Ale z drugiej strony... może, chyba na pewno, chyba tylko takie głębokie przekonanie pozwoliło Apostołom nie stracić determinacji, nie poddawać się w obliczu zagrożenia, zniechęcenia, niezrozumienia, więzienia, śmierci... A w sumie, kim oni byli, żeby nazywać się wybranymi? Paweł - dawny fanatyk religijny, Piotr - tchórz... Wygląda na to, że niesamowity jest Bóg, który wybiera, ludzie już nie muszą!
"im też po swojej męce objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody"
Wbrew powszechnym wyobrażeniom, apostołowie nie byli naiwnymi ludźmi. Nie uwierzyli opowieści kobiet, które wróciły od grobu Jezusa w Wielkanocny poranek. Mieli poważne zastrzeżenia i wątpliwości (Tomasz - póki nie zobaczę, nie włożę palca, nie uwierzę!). Jezus osobiście udowodnił im swoją śmierć i zmartwychwstanie. Żeby to przyjąć, nie trzeba oszukać umysłu, uśpić intelektu, ale można szukać dowodów, dokumentów historii, zważyć, zbadać. Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa się obronią, spokojna głowa! A wiara.... wiara może być prosta, ale nie musi być naiwna, nie musi bazować tylko na emocjonalnym przeżyciu, wzruszeniu, które szybko blednie.
Jak to odnieść do siebie? Wypadałoby douczyć się, jeśli trzeba, tak żeby być absolutnie pewnym historycznego faktu życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu. I gdy zajdzie potrzeba, być w stanie przedstawić liczne dowody.
Autor:
Weronika
o
09:09
0
komentarze
Podręcznik
Jak można przygotować misjonarzy? Szkolenia międzykulturowe, nauka języków, trening praktycznych umiejętności, historia i geografia nowej ojczyzny? Pewnie tak, ale przydałaby się też jakaś instrukcja, podręcznik! Myślę sobie o tym i odkrywam, że w zasadzie coś takiego istnieje, i że może warto byłoby poczytać Dzieje Apostolskie, jako nasz pierwszy misyjny podręcznik właśnie. Toż to fascynująca historia rozwoju Kościoła, historia zwykłych ludzi, którzy stali się ambasadorami Chrystusa wśród innych narodów, historia ich słabości i ponadnaturalnego Bożego działania. A potem myślę jeszcze - może poczytam razem z Wami?
Autor:
Weronika
o
08:46
0
komentarze
U swoich
Zabawne, że kiedy mówiliśmy do jeszcze większej grupy na kościelnym Kongresie w Dziwnówku, stresu w zasadzie nie dawało się odczuć. Ale mówić do swoich to trochę co innego, trochę jak powiedzieć najbliższej rodzinie o ważnej życiowej decyzji. Niesamowicie to było wzruszające, silne przeżycie - wyssało ze mnie siły na tyle, że popołudnie upłynęło pod znakiem przedłużonej drzemki:).
Mówić do swoich... cóż, na prawdę ogromnie lubię mówić do ludzi, przyznam się, ale nie mogłam wyzbyć się poczucia, że mówię nieskładnie, ciut chaotycznie - i że zawsze na Siennej to mi się przytrafia, to już zasada jest! Szczęśliwie Szczepan był bardziej ogarnięty i skupiony.
No i to też takie szczęście jest, że swoim przyjęli nas ciepło, z miłością, z dużą wrażliwością. Moja ulubiona część takiego wystąpienia to rozmowy już po, na korytarzu, 1:1.
W jednej takiej rozmowie nasz przyjaciel powiedział: jesteście pierwszym misyjnym małżeństwem z tego kościoła. Nie było wcześniej czegoś takiego! Nie patrzyłam na to w ten sposób, ale faktycznie. I taka myśl, wbrew pozorom, nie wpływa na rozwój megalomanii, ale dodaje pokory - im lepiej się nad tym zastanowić, tym bardziej czuje się odpowiedzialność za wykonanie powierzonego zadania...
Autor:
Weronika
o
08:10
0
komentarze
niedziela, 26 lipca 2009
piątek, 24 lipca 2009
Afrykańskie plany
Oczekujemy, że będzie to czas intensywnego wzrostu i przełamywania własnych ograniczeń (pobudka codziennie o 5:30!). W ramach szkolenia będziemy mogli uczestniczyć w projektach misyjnych w mieście i na wsi, pracować z dziećmi, ludźmi żyjącymi na marginesie społeczeństwa i wyznawcami różnych religii.
Kolejnym etapem naszego pobytu w Połudiowej Afryce będzie już prawdziwa misyjna codzienność - praca z dziećmi chorymi na HIV/AIDS, służba medialna i cokolwiek zechce położyć przed nami Bóg.
Wiele tu jeszcze niewiadomych, sami zaczynamy sobie dopiero powoli wyobrażać, jak bardzo odmiennie może wyglądać nasze życie za krótkie 4 miesiące. Jesteśmy pełni radości i oczekiwania, a perspektywa wyjazdu zaczyna towarzyszyć naszemu codziennemu myśleniu. Niedługo trzeba będzie pożegnać bliskich i przyjaciół, przekazać dalej nasze dotychczasowe służby w kościele i zapakować się w dwie 20-kilogramowe walizki!
Autor:
Weronika
o
01:19
0
komentarze
poniedziałek, 13 lipca 2009
Kilka słów o nas
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEieHqH9xB3cgpHHA6cAPoa-aOLueJTd0uut-LNwmm36mJYblHdPOvUJdY6yAS1PJtiTmTswvA8seQ772HaLYagmj1fERkG2BG1W9Hb3ih6JvcMErxN1QjlroLnGdTnz2uCaiZXN7Ec4_QU/s320/Photo+139.jpg)
Więcej szczegółów wkrótce!
Autor:
Weronika
o
14:56
0
komentarze