Calusieńki lot z Izraela do Johannesburga przespaliśmy - łącznie z kolacją. Chyba zmęczenie dało się nieco we znaki! Ale oto nad ranem widać już afrykańską, czerwoną ziemię. Weronika się wzrusza, Szczepan kręci filmik o lądowaniu (jeszcze nam się wtedy zdawało, że tutejszy internet pozwoli na przesyłanie filmików – hahaha!). Ciekawe uczucie – dolecieliśmy na miejsce, do naszego najnowszego domu, a jeszcze go nie znamy! Odbierają nas Lamprechtowie, odwożą, wstawiają nam do lodówki zakupy, które dla nas zrobili, inna para – Glen i Kate – pokazuje, które klucze do czego, mówią że mieszkają niedaleko, ale nie wiemy gdzie, umawiamy się na pizzę na popołudnie. Kręcimy się chwilę po domu jak Simy, które ktoś właśnie wstawił w świeżo zbudowany i wyposażony budynek – to fajne, to ciekawe, ciekawe do czego to, gdzie by się tu rozpakować... Chyba jesteśmy trochę zdezorientowani, podekscytowani, skołowani – nastawiamy budzik na popołudnie, próbując się zorientować, która tu jest tak naprawdę godzina i szybciutko zasypiamy...
piątek, 4 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz