sobota, 12 czerwca 2010

Szczepan i dzieciaki



Szczepan ma interesujących kolegów. Niektórzy mają po kilka lat, niektórzy po kilkanaście. Bez zażenowania pokazują środkowy palec w znanym geście, domagają się pieniędzy, obśmiewają misjonarzy w języku Sotho. Wiedzą, że ujdzie im to płazem, bo misjonarze i tak nie zrozumieją. Czasem histerycznie płaczą bez powodu, czasem są agresywni i biją się między sobą. Świat patrzy na te dzieci i widzi zniszczone szkolne mundurki z dawno za krótkimi nogawkami i rękawami, dziurawe buty, potargane włosy. Widzi małych dzikusów, którzy jedzą palcami, bezczelnie domagają się swego i wiedzą, jak przetrwać na ulicy.

Jezus widzi je inaczej. Dobrze zna ich domy, wie kto ma chorych na AIDS rodziców, kto doświadcza przemocy i molestowania, kto jest na świecie sam jak palec. Tylko On wie gdzie podziewał się chłopiec, którego po śmierci mamy przez wiele miesięcy nie miał kto przygarnąć. Tylko On wie, skąd kilkuletnie dziewczynki nauczyły się wulgarnych gestów. Tylko On ma odpowiedź, która nie tylko zapełnia talerz, ale też leczy serce i odbudowuje osobowość. Jezus troszczy się o te dzieciaki i wierzymy że to On stworzył dla nich centrum w Mamelodi, które ma już swoją oficjalną nazwę: Meetse a Bophelo (Fontanna Życia).

Każdego popołudnia do Meetse przyjeżdża busik 24 najbardziej zaniedbanych dzieci z trzech slumsowych szkół. Dzieciaki wysypują się na zielony trawnik, biegną po piłkę, wskakują na huśtawki. Wkrótce zaczyna się rytuał przymuszania, by każde umyło ręce. Z kuchni pachnie już lunch. Jedzą solidną porcję kaszy kukurydzianej, kawałek mięsa, warzywa. Czasem jest deser, owoce, jogurt – niesamowite błogosławieństwo dla tych zaniedbanych ciałek. Misjonarze jedzą razem z dziećmi, dawno przestali się przejmować, że posiłki przygotowane są z przeterminowanych produktów, ofiarowywanych przez znaną sieć supermarketów. Szczepan musi szybko skończyć posiłek, bo chłopaki chcą zdążyć rozegrać jeszcze jeden mecz przed rozpoczęciem zajęć.

Wkrótce Alma, szefowa ośrodka, daje sygnał gwizdkiem i dzieciaki gromadzą się, by posłuchać historii biblijnej. Nie jesto to typowa publiczność – słuchają nieuważnie, śmieją się i robią miny, nie mają chęci śpiewać piosenek. Nie jest lekko. Ale codzienne nauczanie o Bogu, tydzień po tygodniu, połączone z miłością i troską, musi w końcu wydać owoc.

Potem jest czas na lekcje. Szczepan ma pod opieką trzech najtrudniejszych chyba chłopców. Na lekcji nie ma przymusu, nie ma krytyki. Zachęty i pochwały działają na dzieci jak lekarstwo, ale proces jest powolny. Materiały dydaktyczne są nędzne, trzeba opracować jakiś plan działania. Szczepan wymyśla zadania z matematyki i lekcje geografii. Chłopaki lubią ładne auta, więc uczą się literek na magazynie motoryzacyjnym. Wiemy, że spędzanie każdego popołudnia w taki sposób  daje tym dzieciom realną szansę. Wierzymy, że wielu z nich się jej uchwyci.


Pomoc przybiera też często bardzo praktyczny wymiar – dzieci wracają do domu z workiem kaszy, z paczką jedzenia, z nowymi butami. Ostatnio każde z nich dostało porządną zimową kurtkę – cóż to było za święto! (Temperatury spadaja w nocy blisko zera, a dzieci mieszkają w slumsowych chatkach z blachy falistej.) Dzieci przechadzały się w nowych kurteczkach, urządzając prawdziwy pokaz mody i dumnie pozując do zdjęć.

1 komentarze:

motylem byłam pisze...

ALE U WAS GROZNA ZIMA! prawie jak nasze lato!