Kurs okazał się być bardzo kameralny, prócz nas uczestniczyła w nim dosłownie garstka młodych chłopaków z Mamelodi. OM wysłał nas na szkolenie właśnie dlatego, że brakuje nauczycieli – w poprzednim semestrze zajęcia musiały zostać zawieszone z braku kadry. Faktycznie, Crossroads to dość duże zobowiązanie, wymagające zaangażowania przez minimum rok. Jesteśmy głęboko przekonani, że warto.
Reszta naszej małej nauczycielskiej grupy okazała się być dla nas wielką inspiracją. Chłopaki z YMCA mieszkają w oddalonej części slumsów: dwa razy w tygodniu wstawali o 5tej rano, by dojść do Meetse na 8:40. Wszyscy są młodzi, tuż po szkole średniej i niewiele o sobie opowiadają. Wiemy, że prowadzą YMCA – chrześcijański ośrodek oferujący bezpłatne zajęcia pozalekcyjne. Drążąc nieco głębiej dowiadujemy się, że w zasadzie nie są pracownikami YMCA. Ośrodek stał przez kilka lat zdewastowany i opuszczony. Oni – paczka znajomych ze slumsów – postanowili go uporządkować i zaczęli organizować klub piłkarski i inne zajęcia dla dzieciaków z okolic. Nikt im nie płaci, nie mają sponsorów. Budynek, który do nich nie należy, utrzymują z własnych pieniędzy. Chcieli znaleźć jakiś program, który byłby odpowiedzią na problemy ich młodzieży i tak trafili na Crossroads. W ten sposób spotkaliśmy się na jednym kursie i przygotowywaliśmy się do wspólnej pracy w szkołach.
Prócz wielkiego entuzjazmu i skromności, chłopaki z YMCA byli też dla nas dobrą szkołą afrykańskiej kultury. Mogliśmy obserwować, jak tłumaczyli międzynarodowy program na język własnej rzeczywistości. Choć na pierwszy rzut oka nie różnili się od polskiej miejskiej młodzieży, bez wahania podali nam szczegółowe instrukcje budowy chaty z krowiego łajna.
Nie byli w stanie otwarcie rozmawiać z młodzieżą o seksie, mimo, że dobrze rozumieli potrzeby w tej dziedzinie – a przecież przygotowywaliśmy się, by prowadzić zajęcia na te temat. Proponowali, by nie odpowiadać na pytania uczniów, sugerowali że poruszanie tych kwestii może się okazać szkodliwe. Inni udawali pewnych siebie, ale gdy trzeba było coś powiedzieć, zbywali wykładowców śmiechem. Chłopaki są Chrześcijanami, ale wiemy że zmagali się z założeniami programu i często wydawał im się nierealistyczny (Bo przecież wszystkie nastolatki rodzą dzieci! Jeśli faktycznie miały by czekać do ślubu, musiały by wychodzić za mąż w wieku 13 lat)
Zdaliśmy sobie sprawę, że bagaż doświadczeń i przekonań z którym tu przyszliśmy, jest znacząco inny. W trakcie pracy w grupach wywiązała się mała sprzeczka na temat dopuszczalności czarów w leczeniu, a tuż potem jeden z kolegów przekonywał nas, że napisy przypominające kształtem grafitti (niewyraźne, wystylizowane czcionki) pochodzą od Szatana i zawierają ukryte zaklęcia.
Co więcej, chłopaki wynieśli ze swoich szkół sposób uczenia, w którym bardziej liczy się poprawna odpowiedź niż faktyczne przyswojenie informacji. Uczeń mówi dokładnie to, co powinien, by nie oberwać od nauczyciela. W przypadku programu, który ma przede wszystkim zmieniać postawy, kształtować charakter i budować zaufanie, takie nastawienie okropnie utrudnia pracę!
Całe szkolenie było naprawdę interesującą podróżą, która pomogła nam lepiej zrozumieć sposób myślenia młodych Afrykańczyków. Ostatnim przystankiem była lekcja próbna w szkole VukaUzenzele. My ze Szczepanem mieliśmy poprowadzić lekcję razem z dwoma innymi nauczycielami, ale jeden z kolegów nie przyszedł. Szkoda, bo ukończył całe szkolenie, a zabrakło ostatniego wymogu, by mógł otrzymać dyplom. Dla nas lekcja była ekscytująca, ale i mocno stresująca ze względu na niepełny skład i improwizację. Z kolei drugi kolega – Thabang – wzruszył nas swoim przejęciem (w ogóle nie mógł spać poprzedniej nocy), dobrze się przygotował i bardzo pomógł z tłumaczeniem na Sotho. Dobrze, że możemy razem pracować.
0 komentarze:
Prześlij komentarz