środa, 8 września 2010

Paulina

Paulina jest moją najlepszą koleżanką, tu w Afryce. Jakoś mamy do siebie nawzajem serce i dobrze nam w swoim towarzystwie. Mówię do niej "Mama", tak jak się mówi z szacunkiem do kobiet, które mają dzieci. Ona mówi do mnie "Miss-ka". Obawiam się że nie może zapamiętać mojego imienia. Choć Szczepana pamięta bardzo dobrze!

Paulina śmieje się, że jest "Magogo" - starą babcią. Faktycznie ma dorosłe dzieci i pięcioro wnuków, choć myślę że nie ma jeszcze 50tki. Pracuje jako sprzątaczka w OMie. Cieszy się z tej pracy, choć z dojazdami nie jest jej łatwo. Mieszka w Shosanguve, slumsowym osiedlu na obrzeżach Johannesburga. Żeby dojechać do Pretorii, wstaje codziennie o 4tej rano, a do domu wraca o 19tej. Z pensji utrzymuje córkę, wnuczkę i jeszcze kilka osób z rodziny.

Kiedy przychodzę rano do pracy, Paulina przygotowuje sobie w kuchni kaszkę na śniadanie, czasem śpi na podłodze w pomieszczeniu z komputerami. Chyba jest ogólnie niedospana, bo w czasie godzinnej przerwy na lunch lubi sobie pospać na trawie na tyłach budynku.

Gdy spotkałyśmy się pierwszy raz, Paulina zapytała, gdzie są moje dzieci. Bardzo się użaliła, że jeszcze nie mam żadnych (btw, afrykańskie kobiety muszą chyba myśleć, że europejki nienawidzą dzieci albo mają problemy z płodnością). Nasza znajomość zaczęła się od dobrych rad i rozmów na temat małżeństwa. Paulina doradza mi, jak być dobrą żoną, jak dbać o dom. Pomaga mi robić pranie, składa moje pościele, czasem coś dla mnie wyprasuje (używam pralki w centrum misyjnym). Mówię jej: "Mama, naprawdę nie powinnaś mieć przeze mnie dodatkowej pracy. Przecież mogę porobić to wszystko sama." Ale Paulina jest często szybsza - nim ja się zorientuję, że rzeczy w ogóle wyschły, przynosi mi je poskładane. Jest wtedy bardzo z siebie zadowolona. Mówi: "Twoja Mama jest bardzo daleko. Jakby moja córka była tak daleko, to też bym chciała, żeby jej ktoś pomagał."

Paulinę zawsze zachwycają polskie kolczyki i ogólnie lubimy pogadać o ciuchach i dodatkach. Któregoś razu jej uwagę przykuła moja góralska chusta w róże. Wkrótce dostała ją ode mnie w prezencie i nasza przyjaźń stała się jeszcze bliższa;). W czasie pracy Paulina chodzi w raczej nędznym niebieskim fartuchu i bereciku, ale przed wyjściem przebiera się w normalne ubrania. Wygląda wtedy bardzo elegancko, dumnie przewiązuje swoją chustę na ramionach.

Lubimy też sobie poopowiadać o zwykłych codziennych sprawach. Paulinie nie mieści się w głowie, jak mogliśmy przylecieć z tak daleka. Dziwi się, jak to możliwe, że mogliśmy przywieźć ze sobą tylko dwie walizki. Jest ciekawa, jak się u nas w kraju żyje, co się je, jaka jest nasza rodzina. Lubi pochwalić Szczepana, że dobry z niego mąż. (Zresztą, Szczepan też ma dla niej serce. Nieraz podwozi ją do przystanku albo robi jej zakupy w czasie lunchu.) Paulina z przyjemnością opowiada mi anegdotki o swojej wnuczce i córce. Dzieli się swoimi osiągnięciami i radościami. Opowiadała mi kiedyś o swoich zmartwieniach i zaproponowałam jej modlitwę. Tak się już przyzwyczaiła, że się razem modlimy.

Przedwczoraj Mama przyszła do pracy raczej blada i osłabiona, Do południa było jej jeszcze gorzej, i kiedy wyszłam wieszać pranie, zobaczyłam że leży na słońcu na kocu, zwinięta w kłębek. Miała okropne dreszcze i ledwie się poruszała. Przyniosłam jej wodę, udało się zorganizować lekarstwa, ktoś z misjonarzy odwiózł ją do domu.

Paulina ma cukrzycę, niestety nie bierze odpowiednich leków i nie je tego, co powinna. Problemem są finanse, jak zwykle. Jej pensja wystarczyłaby na jedną-dwie osoby, ale nie na całą rodzinę. A że to moja najlepsza koleżanka, modlimy się i czekamy, aż będzie z nią lepiej. Chciałoby się coś zrobić, ale co?

1 komentarze:

sis pisze...

ojej kochana, ale piękne i smutne.