Wsie do których się wybieramy leżą niedaleko granicy parku narodowego Krugera, całkiem już blisko Maputo. Uchodźcy przedostawali się najpierw przez granicę, a potem walczyli o przetrwanie uciekając przed lwami i innymi groźnymi drapieżnikami. Części z nich udało się osiedlić w tych ubogich rejonach, zapomnianych przez ludzi z miasta. Wiele tu niepełnych rodzin, większość przedzierała się “na raty”, nie wszyscy dotarli do celu.
Zjeżdżamy wreszcie z asfaltu. Nasze obładowane busiki i przyczepki podskakują na wyboistej, piaszczystej drodze. Widzimy pochylone chatki, ubogie gospodarstwa, uśmiechnięte twarze ludzi machających nam na powitanie. Widzimy nędzę i prowizorkę, ale w porównaniu z miejskimi slumsami jest schludnie i czysto.
Gdy w Cork wysypujemy się z busików, błyskawicznie pojawiają się tłumy dzieciaków – nie wiadomo skąd i jak, ale po minucie jest ich już blisko setka. Kobiety z miejscowego kościoła nie mówią ani słowa po angielsku, ale ich twarze promienieją z radości. Wymieniamy kilka uprzejmych słów w Shangan, zaczynają się śpiewy, wkrótce wszyscy razem pląsamy w radosnym tańcu wdzięczności dla naszego Boga. Czujemy, że jesteśmy mile widziani i potrzebni.
piątek, 9 kwietnia 2010
Witamy w Cork
Autor:
Weronika
o
21:27
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarze:
odwiedzam Was,życząc dużo zdrowia, dzielności, czujności i wytrwałości, pozdrowienia dla Tubylców;
Prześlij komentarz