piątek, 9 kwietnia 2010

Podwórko Pastor Jeniffer





Wkrótce potem zmierzaliśmy już do Belfastu. Okazało się, że to całkiem spora wieś, złożona z setek domków i niedużych podwórek, sklejonych ze sobą w taki sposób, że do większości nie da się dojechać samochodem. Jak w każdej porządnej wsi, przez środek biegnie szeroka, piaszczysta droga, przy której znajdują się najważniejsze instytucje: szkoła podstawowa, średnia, przedszkole, kilka sklepików i straganów, przychodnia, a nawet maleńka stacja benzynowa i skrzynki pocztowe.
Wysiadamy niedaleko szkolnego boiska do piłki nożnej i w pierwszej chwili nie zauważamy budynku kościoła – to mały szary baraczek, bez krzyża czy jakiegoś napisu. Jeszcze kawałek i już jesteśmy na podwórku naszej gospodyni – Pastor Jeniffer.

Wśród przejrzałej kururydzy biegają 2 kurczaki, w błocie bawią się małe dzieci, w tle stoi nieduży, murowany domek. Na ławeczce pod drzewem siedzi pani koło 50tki, uśmiecha się do nas szczerbatym uśmiechem. Witamy się lekko onieśmieleni i zabieramy się do budowania naszego obozu: 4 namioty, kącik do gotowania, palenisko... Budujemy specjalny “pokoik”, który będzie przez najbliższe 2 tygodnie naszym prysznicem. Dowiadujemy się, że jesteśmy szczęściarzami. W tym roku na podwórku zamontowano kran – nie trzeba już nosić wody z rzeki! Woda w kranie czasem jest, czasem nie: ponoć płynie od 7:00 do 19tej, ale po afrykańsku znaczy to 9:00 – 17:00. Szybko uczymy się, jak postępować, żeby nie zostać z pustym baniakiem. Cieszymy się też z niespodziewanych udogodnień: pod drzewami czekają na nas stare kanapy – nasz salonik, toaleta to klasyczny wiejski wychodek, ale bardzo czysty i zadbany. Mamy do dyspozycji małą szopę z blachy falistej, w której przechowujemy naczynia i sprzęty kuchenne. Organizujemy się, rozwieszamy linki na pranie.

Pastor Jeniffer od czasu do czasu udziela nam pomocnych wskazówek: z każdym przechodniem należy się przywitać i porozmawiać, kobietom nie wolno gotować z gołą głową, mężczyźni nie noszą żadnych ciężarów, skoro mogą to robić kobiety (tej zasadzie sprzeciwialiśmy się regularnie i dość ostentacyjnie). Nasze małe obozowisko jest otwarte, wszystko widać jak na talerzu. Wiemy, że przesłanie Ewangelii, z którym tu przyjechaliśmy, to nie tylko kazania wygłoszone w kościele. Relacje między nami, czytość, hałas, gospodarowanie wodą, to, co wyrzucamy do śmieci i jak postępujemy z resztkami jedzenia, rola mężczyzn, ubiór, wolny czas... jesteśmy pod uważną obserwacją sąsiadów od pierwszych minut do samego końca pobytu.







1 komentarze:

motylem byłam pisze...

szkoła przetrwania;