sobota, 24 grudnia 2011
czwartek, 13 października 2011
Siostra, której nie ma.
Nie mamy specjalnie czasu na codzienne blogowanie, niestety. Ale są chwile, kiedy blog jest jak terapia, wtedy z radością wracam i denerwuję się, że zaniedbany, że nic się na nim nie dzieje.
Phalaselo, uczeń (już teraz były) Szczepana, nie ma rodziców. Miał kiedyś siostrę. Została zastrzelona w zeszłym roku. Ale kiedy poszliśmy do jego domu w odwiedziny, spotkaliśmy młodą dziewczynę, którą też przedstawiono jako siostrę. Pewnie to jakaś daleka kuzynka, ale co to za różnica. Była miła, trzeźwa, wierząca i przejęta losem chłopca, choć finansowo i czasowo pochłonięta przez studia. "Studiuję pomoc społeczną, to dla mnie trochę terapia po wszystkim co przeszliśmy" - mówiła. Oprócz niej w domu była serdeczna, ale bardzo stara i niedowidząca babcia, i kilkanaście innych osób - wujków i cioć, pijących i porywczych, niezainteresowanych kolejną buzią do wykarmienia.
Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że siostra Phalaselo zmarła. "Zachorowała nagle". Ta sama choroba co zwykle. To samo milczenie co zwykle. Pogrzeb w sobotę. Złościmy się na AIDS i zniszczenie, które sieje. W RPA jest blisko 2 miliony podobnych historii, 2 miliony takich dzieci.
Módlcie się o Phalaselo, który stracił siostrę, a potem znów stracił siostrę.
Autor:
Weronika
o
15:45
0
komentarze
piątek, 30 września 2011
Droga do Lesotho
Podróż w górę Sani Pass to wielkie przeżycie. Droga wijąca się serpentyną tuż nad przepaścią, zdezelowane taksówki, trzeszcząca z głośników muzyka gospel, i wreszcie śnieg... w Afryce! (Jesteśmy przecież 2783 m.n.p.m).
Nasz kolega z RPA nigdy wcześniej nie widział śniegu. Z zachwytem lepił kulki, otwierał oczy ze zdumienia, a potem, już w drodze, powiedział cicho: "śnieg jest taki biały! Nigdy nie widziałem czegoś tak białego. Teraz rozumiem co Bóg ma na myśli, gdy w Biblii jest napisane, że nasze grzechy zostaną przebaczone, będziemy czyści i biali jak śnieg."
Autor:
Weronika
o
14:52
0
komentarze
piątek, 17 czerwca 2011
Uratowane życie
Czasem w sobotę po południu chciałoby się poleżeć, książkę poczytać... Mnie się czasem udaje, ale Szczepan o 15.30 szykuje się do wyjścia. Pakuje w bagażnik plastikowe pojemniki, i jedzie na łowy!
Na zapleczu supermarketu pracownicy przekazują mu jedzenie blisko lub tuż po terminie ważności.Trochę czekania, ładowanie do auta, jeszcze tylko podpisać dokumenty i w drogę! W Mamelodi jedzenie jest sortowane i rozdzielane według potrzeb. Zdecydowana większość wykarmia dzieciaki, które przychodzą codziennie do ośrodka, część rozdajemy potrzebującym w okolicy, trochę zjadają misjonarze, a co bardziej nietypowe, ekscentryczne produkty, trafiają do naszej własnej kuchni. Ostatnio udało się znaleźć kolejny supermarket, który przekazuje dary, więc dostawy docierają do Meetse 4 razy w tygodniu. To wielkie błogosławieństwo!
Niedawno misjonarze poszli zanieść trochę paczek pacjentom lokalnej przychodni. Jedna z paczek trafiła do kobiety w zaawansowanej ciąży. Jak się potem okazało, ta pani jest samotną mamą, ma już jedno dziecko, i przyszła do kliniki by przeprowadzić aborcję (szokujące, że ten zabieg jest tu ogólnie dostępny, i że możliwe jest usunięcie tak dużego dziecka). Tłumaczyła, że zmusiła ją rodzina, która nie zgadza się utrzymywać kolejnej osoby.
Kobieta przyjęła paczkę z wdzięcznością. "Dzięki tej pomocy, zrozumiałam, że Bóg się o mnie zatroszczy. Nie mogę dokonać aborcji. Uratowaliście życie mojego dziecka".
Autor:
Weronika
o
15:26
0
komentarze
Ucz się matołku!
Phalaselo miał być złodziejem. Tak kiedyś postanowił, pamiętacie?
Zaczął nawet wprowadzać zamiary w czyn, wynosząc rowery z misyjnego ośrodka.
Mówił wtedy, że nie ma sensu się uczyć, że on jest sprytniejszy i będzie kradł.
Bóg ma inne plany.
Kevin i Phalaselo siedzą na lekcji u Szczepana. Kevin nie lubi się uczyć, ciężko mu to idzie, i wykręca się jak może. W końcu Phalaselo się zezłościł i wygłosił koledze przemowę o wartości edukacji: "Ty musisz się uczyć Kevin! Jaką będziesz miał przyszłość, jak będziesz takim leniem!!! Zobacz, to ma sens, to jest dla ciebie dobre!"
Kevin otworzył buzię ze zdumienia. Szczepan też.
Autor:
Weronika
o
14:57
0
komentarze
Eljasz
Kiedy zajechaliśmy, wieś była naprawdę spragniona – dosłownie. Woda w kranach dawno się skończyła i mieszkańcy poświęcali dużo czasu i energii, przemierzając z napełnionymi beczkami wiele kilometrów. Znów zobaczyliśmy chaty pokryte czerwonym kurzem, alkoholizm, kult przodków. Czy te krótkoterminowe misje w ogóle mają sens?
Odwiedzamy kilka różnych wsi, spędzamy czas z mieszkańcami i młodymi misjonarzami. Jednak dużo się zmieniło, nawet na pierwszy rzut oka. Wiele podwórek to plac budowy, ludzie stawiają murowane domy, więc chyba żyje im się trochę lepiej. Zmienia się powoli rzeczywistość duchowa. Pastor Jeniffer mówi nam, że w nocy coraz rzadziej walą bębny. Nie zawsze przyczyną jest wiara w Jezusa, ale coraz mniej pociągają ludzi czary, stają się obojętni na wpływ przodków, zaklęcia tracą moc. Naszym zadaniem było opowiedzieć Boże działanie przez zdjęcia, filmy, wywiady i artykuły.
Tak usłyszeliśmy o Eliaszu.
Pytamy o ludzi, którzy nawrócili się podczas naszego pobytu we wsi. Jedni mają się źle, inni dobrze. Sporo osób nadal nas pamięta. Kilka dni po naszym wyjeździe rok temu dotarła do nas informacja, że po ewangelizacji we wsi Somerset powstał kościół. To owoc współpracy wielkiego Boga i kilkoro młodych ludzi, którzy tam pracowali. Ze wszystkich zespołów oni mieli najtrudniejsze warunki, bo biwakowali na kupie gliniastego błota, nie mieli wsparcia żadnego kościoła, ani nawet drzewa, by schronić się w cieniu. Ależ to była radosna wiadomość!
Teraz, po roku, znów odwiedziliśmy to miejsce. Zobaczyliśmy to samo nieznośne błoto i prawdziwy cud – skromny budynek, postawiony przez członków młodej społeczności. Powstały rok temu kościół istnieje i ma się dobrze.
W Belfaście, innej wsi, wciąż panuje przekonanie, że wiara jest dla kobiet, a dla mężczyzn – alkohol. Tamtejszy kościół składa się z gromady dzieci i kilku kobiet w średnim wieku. Trudno cokolwiek zdziałać i cokolwiek zmienić, gdy w kościele nie ma ojców, mężów, ani braci. Ale i to się zmienia.
Eljasz ma dobrą pracę, ładny dom, i jest autorytetem dla wielu. Przyszedł do misjonarzy, bo jego dzieci uczestniczyły w zajęciach na boisku i opowiadały, czego się uczą. Miał masę pytań o Boga.
Po kilku dniach dyskusji i wspólnego czytania Biblii, zapragnął zostać uczniem Jezusa. Misjonarze modlili się z nim, a Eljasz pomagał im do końca pobytu we wsi, głosząc swoją nową wiarę z wielką gorliwością.
Minęło kilka dni od powrotu do Pretorii i oto kolejny radosny telefon. “Eljasza wciąż jest pełen zapału” – opowiada Pastor Jeniffer. “Pragnie przyciągnąć do kościoła więcej mężczyzn. Zaczął prowadzić studium biblijne dla młodych chłopaków”.
Dziękujemy Bogu za ten przełom!
Autor:
Weronika
o
14:26
0
komentarze
niedziela, 1 maja 2011
Na wsi (Gazankulu)
Część czasu spędziliśmy po prostu łażąc po wsi z aparatami. Skupialiśmy się na video, ale zrobiliśmy też kilka zdjęć. Jakoś naturalnie ludzie zapraszali nas swoimi uśmiechami, spotykaliśmy mieszkańców Belfastu w ich codziennych obowiązkach, w ich codziennym siedzeniu na podwórku. Pamiętałam jeszcze kilka słów w ich języku - w Shangan, więc łatwo było zacząć rozmowę. Xikwembu xi ku katekisa - Niech Cię Bóg błogosławi.
Nie wiadomo kiedy przyłączył się do nas mały chłopiec, który stał się naszym przewodnikiem, przedstawił nas swojej rodzinie, zaprowadził nad rzekę, włóczył się razem z nami piaszczystymi uliczkami. Bardzo ciekawił go aparat, więc szybko został kolegą Szczepana. Pogoda była trochę ciężka, ale i tak powstał ciekawy dokument tej naszej Afryki, tradycyjnej i jednocześnie współczesnej.
Kiedyś wyobrażaliśmy sobie, że prawdziwa Afryka, to ludzie w tradycyjnych strojach, bez zachodnich gadżetów i plastikowych dodatków. Siedzą sobie w kucki przy ognisku i śpiewają. Taką Afrykę, przynajmniej tu w RPA, można spotkać tylko w wioskach-skansenach, wymyślonych dla turystów. Nasza prawdziwa Afryka jest inna. To kobiety wystrojone w kolorowe ubrania prosto z Chin, które bez pomocy rąk niosą na głowie karton z mikrofalówką kupioną na kredyt. Dzieciaki, które wcinają przerażająco niezdrowe chrupki w intensywnym kolorze, kupione za 50 centów na straganie – tym samym, który oferuje też suszone robaki i znakomite owoce. Serdeczni ludzie, którzy otwierają przed nami na oścież swoje domy (a tam zdezelowana meblościanka na wysoki połysk i fotele z szydełkowymi serwetkami na oparciach – całkiem jak u babci na polskiej wsi!). Wychudzone nastolatki, które noszą swoje kilkuletnie dzieci na plecach, zawinięte w ręcznik. Przepici mężczyźni w tureckich sweterkach i nylonowych spodniach na kant (pewnie po pracodawcy, sprzed kilku dekad). Kościoły, gdzie niewyobrażalnie piękny śpiew rujnuje trzeszczące nagłośnienie, rozkręcone na maksa (im głośniej, tym lepiej). I wiele więcej spotkań, obrazów, wrażeń – każde jest wyjątkowe, egzotyczne, ale głośno śmieje się ze stereotypów!
Autor:
Weronika
o
21:37
0
komentarze
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Zielona mamba.
Wróciliśmy ze wyprawy na wieś, wiele można by opowiadać - postaram się spisać w najbliższych dniach choć kilka historii i wstawić trochę zdjęć. A jako wstęp do opowieści zdjęcie zielonej mamby, już martwej. W sumie w naszych obozach znaleziono takie dwie. Dziękujemy Bogu za Jego ochronę i opiekę, nic się nikomu nie stało.
Autor:
Weronika
o
13:21
1 komentarze
wtorek, 15 marca 2011
Post 2011
Czy to jest post, w którym mam upodobanie, dzień, w którym człowiek umartwia swoją duszę, że się zwiesza swoją głowę jak sitowie, wkłada wór i kładzie się w popiele?
Czy coś takiego nazwiesz postem i dniem miłym Panu?
Lecz to jest post, w którym mam upodobanie: że się rozwiązuje bezprawne więzy, że się zrywa powrozy jarzma, wypuszcza na wolność uciśnionych i łamie wszelkie jarzmo, że podzielisz twój chleb z głodnym i biednych bezdomnych przyjmiesz do domu, gdy zobaczysz nagiego, przyodziejesz go, a od swojego współbrata się nie odwrócisz.
Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza poranna i twoje uzdrowienie rychło nastąpi; twoja sprawiedliwość pójdzie przed tobą, a chwała Pańska będzie twoją tylną strażą. Gdy potem będziesz wołał, Pan cię wysłucha, a gdy będziesz krzyczał o pomoc, odpowie: Oto jestem!
Księga Izajasza 58:5-9a
Jeśli chcesz przyłączyć się do wielkopostnej akcji Pomoc dla Lesotho, napisz do nas lub skontaktuj się z Sienną - naszym Kościołem w Warszawie, który organizuje zbiórkę.
Autor:
Weronika
o
13:46
0
komentarze
czwartek, 3 marca 2011
Cud rozmnożenia
Misyjne życie to nie taka znowu nędza, ale jakiś czas temu zmagaliśmy się poważnie z cenami żywności - od pierwszego do pierwszego raczej nie starczało. Nim znaleźliśmy się w sytuacji, gdzie musielibyśmy prosić Was o ratunek, zatroszczył się o nas sam Bóg. Szczepan, który regularnie odbiera dostawy jedzenia dla dzieci, zaczął dostawać różne produkty, i tak urosła z tego ładna cotygodniowa torba zakupów.
Bóg nie błogosławi nas po to, żebyśmy mieli więcej - pomyśleliśmy. Mniej więcej w tym samym czasie Mama Paulina płakała Weronice w kuchni, że nie wie już co ma robić. Próbuje ze swojej niewielkiej pensji opłacić rachunki, transport do pracy (półtorej godziny w jedną stronę), przedszkole wnuczki, szkołę córki, swoje leki (cukrzyca), i oczywiście wyżywić czteroosobową rodzinę. Jej mąż jest bezrobotny i nie wydobrzał jeszcze całkiem po napadzie i otruciu kilka miesięcy wcześniej. Co mamy, to damy - postanowiliśmy. Powiedzieliśmy Paulinie, że będziemy ją karmić. Prawda, trochę na wiarę!
Od początku roku zabieramy do pracy podwójny obiad - dla Pauliny drugie tyle, co dla nas obojga. Wiemy, że Mama zabiera to jedzenie też do domu, dla córki i wnuczki. Czasem skromniej, czasem z mięsem, ale staramy się żeby jedzenie było zdrowe. Nasza afrykańska przyjaciółka bardzo polubiła placki ziemniaczane i inne polskie ciekawostki. Co bardzo nas cieszy, zdrowotnie znacznie się poprawiła - wcześniej jadła nierówno i najtaniej, co nie pomagało jej na cukrzycę. Przestała pić kawę i słodzić herbatę, Weronika nauczyła ją pić zieloną i owocową.
Projekt jest może trochę czasochłonny, ale chyba i nam wychodzi na zdrowie. A Bóg dokonał cudu rozmnożenia. Wcześniej nie starczało na dwoje, teraz gotujemy dwa razy tyle, i jakoś jest. Nadwyżek brak, ale dziękujemy Bogu że w lutym dociągneliśmy do końca miesiąca (a kto w Polsce nie gimnastykuje się od pierwszego do pierwszego?).
Rozmnożyło się nie tylko jedzenie, ale również miłość. Mama kochała nas już wcześniej, ale teraz wylewa przed nami swoje serce. Modlimy się razem codziennie i gadamy o Bożej dobroci. Kilka dni temu zaczęłyśmy się modlić o niewierzącego Alexa, męża Pauliny. Wczoraj modliliśmy się konkretnie, żeby Alex sięgnął po Biblię. Dziś rano Mama uśmiecha się szeroko: "Wróciłam wczoraj do domu i mój mąż czytał Biblię. Przez całe życie czegoś takiego nie widzialam!"
Autor:
Weronika
o
10:15
1 komentarze
niedziela, 20 lutego 2011
Zbudować dom
Precious, do niedawna podopieczny centrum Meetse gdzie pracuje Szczepan, ma dwadzieścia lat. Niestety w grudniu nie zdał do 12. klasy i musiał pożegnać się ze szkołą - jest już za stary, by powtarzać rok. Tak się czasem dzieje, ale konsekwencje są poważne. Precious stracił szkolne stypendium, które było jedynym źródłem utrzymania dla niego i braci, którymi się opiekuje. Jest dla nich ojcem, matką i jedynym żywicielem.
Precious jest najstarszy z trójki rodzeństwa. Chłopaki zostali sami, po tym jak obaj rodzice zmarli na AIDS.
Precious chciałby pracować jako stolarz albo hydraulik, ale nie ma żadnych kwalifikacji. Pewien stolarz zadeklarował, że chętnie zajmie się chłopcem, nauczy go stolarki i będzie pomagał mu czytać Biblię, tak by wyrósł na pobożnego człowieka. Postawił jednak warunek - Precious musi zdać egzamin kwalifikacyjny, który pokaże, czy chłopak nadaje się do tego zawodu.
Precious przystąpił do egzaminu i czeka na wyniki. Pamiętajcie o nim w swoich modlitwach.
Autor:
Weronika
o
20:27
0
komentarze
Warto się modlić
Paulina przychodzi smutna i zapuchnięta, więc pytam, co się dzieje. Tłumaczy, że dzień wcześniej zmarła siostra jej męża. Na co zmarła? Była "chora" - she was sick, jak wszyscy co umierają. Nikt nie wypowie otwarcie tej czteroliterowej nazwy, która wisi nad Afryką jak przekleństwo.
Dalej w ciągu dnia jest więcej łez i więcej smutku. Dowiaduję się, że na pogrzeb trzeba jechać kawał drogi, a Paulina nie ma pieniędzy. Ustalili, że nie zapłacą w tym miesiącu rachunków, i pojedzie tylko mąż. Łzy płyną ciurkiem, gdy kobieta przyznaje, że zmarła była dla niej jak siostra, ale przecież może jechać tylko jedna osoba, więc nie ona.
Myślę, wspólnie się smucimy, mówię: Mama, pomogłabym Ci, ale nie mamy teraz pieniędzy. Trzeba się modlić. Ile jest potrzebne? 600 randów (250 zł). Paulinie wpada do głowy nowa myśl, rozjaśnia jej się trochę twarz - no tak, trzeba się modlić.
Dwa dni później Paulina nieśmiało wchodzi do mojego biura, ale widać, że koniecznie musi coś powiedzieć. Jadę na pogrzeb! - cieszy się. Oboje jedziemy! Nie musimy nic płacić, jakiś sąsiad który ma samochód też jedzie na pogrzeb, też w te rejony, i weźmie nas ze sobą. Warto się modlić! Bóg sprawił cud.
Autor:
Weronika
o
19:42
1 komentarze
Maść dla konia
Paulinę bolały kolana. Znajoma emerytka, biała afrykanerka, postanowiła jej pomóc. Przyniosła jej maść. Wyjaśniła przy tym, że kupiła ją u weterynarza. Bo to maść dla konia.
Paulina opowiada mi tę historię, a we mnie rośnie oburzenie. Co za bezczelność! Co za rasizm!
Ale widzę, że Paulina zamiast się złościć, zanosi się ze śmiechu. Nie rozumiesz - mówi. Ona mi wyjaśniła, że tę maść dla konia kupiła dla siebie, że przetestowała na swoich kolanach, i że pomaga! To nie rasizm, to zwykłe dziwactwo...
Autor:
Weronika
o
18:48
1 komentarze
poniedziałek, 17 stycznia 2011
Jasełka w Lesotho
Święta tego roku zgubiły nam się gdzieś w podróży, w drodze, w byciu nie u siebie. Ale dały się przepięknie odczuć w tej jednej krótkiej chwili, kiedy po karkołomnej przeprawie samochodem przez góry dotarliśmy do wsi, być może tak niedostępnej i nieważnej jak Betlejem 2000 lat temu.
Przyjechaliśmy z wizytą do misjonarki, której wcześniej na oczy nie widzieliśmy. Serca nam rosły, kiedy słuchaliśmy, jak ta dzielna amerykańska pielęgniarka opowiada o swojej trudnej walce z HIV i AIDS, żyjąc bez prądu i z dala od wszystkiego co znajome. No i zjawiliśmy się na czas, by uczestniczyć w pierwszych jasełkach w historii wsi. W zasadzie było to pierwsze przedstawienie w historii wsi.
Słuchaliśmy fragmentów z Ewangelii i świeżo napisanych, pierwszych w historii kolęd w lokalnym języku: "Chodźmy, chodźmy zobaczyć Jezusa..." i zdarzyły się Święta - niezbyt uroczyste, ale prawdziwe... I pasterze naprawdę byli przesiąknięci zapachem owiec, a ciekawość, by Go zobaczyć nie pozwalała stać spokojnie w miejscu.
Autor:
Weronika
o
16:46
2
komentarze