sobota, 15 maja 2010

Pożegnanie


Wyjeżdżamy z poczuciem spełnienia. To były cudowne dni, w których mogliśmy doświadczać Boga, przekraczać własne ograniczenia. Poznawaliśmy ludzi w ogromnej potrzebie, od których jednocześnie tak wiele mogliśmy się nauczyć. Wiemy, że wielu z nich przekazaliśmy najważniejsze na świecie Przesłanie.

Wierzymy że nasz pobyt tam miał głęboki sens, chociaż wielokrotnie czuliśmy się bezradni wobec problemów tej wsi. Podobnych miejsc w samej Południowej Afryce są dziesiątki, setki, może tysiące. Potrzeba ludzi, którzy będą tam mieszkać na stałe i troszczyć się o tych ludzi. Trzeba, by modlitwy wierzących były głośniejsze niż bębny czarowników, tłukące co noc.

Życie na wsi jest trudne. Zmagania z tropikalnym klimatem. Pilnowanie, by nie zabrakło wody, by był ogień. Brak lodówki. Toaleta bez spłuczki. Twarda ziemia. Cuchnąca rzeczka, w której na płaskich kamieniach kobiety co sobotę robią pranie. Zatłoczone szkoły, dzieci bez wielkich perspektyw i praktycznie żadnych możliwości rozwoju. Mężczyźni, których jakby nie było. Potworne tajemnice rodzinnych patologii, skrzętnie ukrywane przed sąsiadami. Pedofilia i kazirodztwo. Aids. Analfabetyzm. Dziwne kościoły. Czary. Inny świat jest tak daleko, że nawet nie warto o nim myśleć. Ale wieś wkradła się w nasze serca. Moglibyśmy tutaj mieszkać – stwierdził po kilku dniach Szczepan.

Mogłoby się zdawać, że nasza tożsamość to wynik naszych umiejętności, tego czym się zajmujemy. Jeśli w Warszawie jesteśmy ludźmi, którzy kochają media, dźwięk, grafikę, to cóż to znaczy w Gazankulu, bez prądu i cywilizacyjnych udogodnień? Zostaje tylko Jezus i pragnienie, by pokazać ludziom Jego miłość. To samo w Warszawie, w Pretorii, w Belfaście.

1 komentarze:

motylem byłam pisze...

nie ucywilizowany zakątek świata, więc życie tam to walka o przetrwanie;