Uczymy się jeszcze nowego rytmu – głośny, irytujący dzwonek dobiegający z kuchni oznacza, że trzeba jak najszybciej przyjść, na posiłek albo jakieś organizacyjne zebranie. Woda w prysznicach raz jest bardzo gorąca, raz bardzo zimna, także mamy nieplanowane zabiegi upiększające – ponoć naprzemienny prysznic ujędrnia skórę. Przez ostatni miesiąc padało praktycznie codziennie, więc nasze ulubione afrykańskie czerwone, gliniaste błoto jest wszędzie, żadne prawdziwe buty nie wytrzymają takiego grzęzawiska, lepiej chodzić w klapkach i pod koniec dnia porządnie umyć nogi. Prać w pralce ponoć nie warto, lepiej w ręku, bo pralka pierze na zimno, kosztuje 15 randów, no i jest jedna – a chętnych będzie 80. Ręczne pranie na tarce jest zdecydowanie bardziej stylowe i daje okazje do rozwijania życia towarzyskiego, ale trudno powiedzieć, jakie będą efekty. Niektórzy wyrażają opinię, że w ogóle pranie jest lekkim złudzeniem, bo wszystko jest ciągle lekko przybłocone i przyszarzałe. Coś w tym jest! No i wszędzie gdzie się nie pójdzie są ludzie. To na razie bardzo przyjemne, poznajemy się i to fascynujące doświadczenie, słuchać historii ludzi z całego świata i tego, jak Bóg działa w ich życiach. Z pewnością może się po czasie przejeść to wieczne towarzystwo – zwłaszcza, że teraz jest nas ledwie ¼ wszystkich uczestników szkolenia, ale na razie się cieszymy rozmowami i wesołym zamieszaniem.
piątek, 22 stycznia 2010
Życie w bazie
Autor:
Weronika
o
22:36
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
urocze warunki poligonowo-wakacyjnie-kolonijno-harcersko-słoneczne;
bomba, widze ze to nie będą przelewki, prawidzy survival:) ale przecież to w końcu Afryka :)
Śliczny pokoik ;)
A Szczepan to prawdziwy konstruktor :)
pozdrawiam gorąco
Agnieszka
Prześlij komentarz