Pierwszą księgę, Teofilu, napisałem o tym wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku aż do dnia, gdy udzieliwszy przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których wybrał, wzięty został w górę; im też po swojej męce objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody, ukazując się im przez czterdzieści dni i mówiąc o Królestwie Bożym. (Dzieje Apostolskie 1:1-3)
"o tym wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku"
Wynika jasno z pierwszych słów, że misyjny podręcznik nie funkcjonuje w oderwaniu od Ewangelii. Oczywiste że chodzi nam o Ewangelię, kto by chciał być misjonarzem, jeśli by nie miał jakiegoś poważniejszego powodu, niż tylko rozwój instytucji Kościoła. Ale może faktycznie, może warto to podkreślić, bo być może zdarza się popaść w aktywizm, w prywatne ratowanie świata. Bo świat daje bardzo różne definicje misji - wojskowe, humanitarne, najróżniejsze, może można się zakręcić, czego się tak naprawdę od misjonarza oczekuje. A chodzi przecież "tylko" o to, żeby siebie i innych nauczyć Jezusa.
"udzieliwszy przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których wybrał"
Wygląda na to, że Apostołowie (mało kto się dziś tak wzniośle odważy nazwać, ale w sumie chodzi o to samo) musieli być przekonani o dwóch rzeczach:
1. Że zostali do swojego powołania wybrani przez samego Boga
2. Że to, co w życiu robią, nie jest produktem ich własnych ambicji, czy odruchów dobrego serca, ale poleceniem Ducha Świętego.
Z jednej strony coś takiego przyjąć dla siebie, osobiście, jest niełatwo. Zbyt wielkie słowa, zbyt wielkie... no bo kim my jesteśmy? Ale z drugiej strony... może, chyba na pewno, chyba tylko takie głębokie przekonanie pozwoliło Apostołom nie stracić determinacji, nie poddawać się w obliczu zagrożenia, zniechęcenia, niezrozumienia, więzienia, śmierci... A w sumie, kim oni byli, żeby nazywać się wybranymi? Paweł - dawny fanatyk religijny, Piotr - tchórz... Wygląda na to, że niesamowity jest Bóg, który wybiera, ludzie już nie muszą!
"im też po swojej męce objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody"
Wbrew powszechnym wyobrażeniom, apostołowie nie byli naiwnymi ludźmi. Nie uwierzyli opowieści kobiet, które wróciły od grobu Jezusa w Wielkanocny poranek. Mieli poważne zastrzeżenia i wątpliwości (Tomasz - póki nie zobaczę, nie włożę palca, nie uwierzę!). Jezus osobiście udowodnił im swoją śmierć i zmartwychwstanie. Żeby to przyjąć, nie trzeba oszukać umysłu, uśpić intelektu, ale można szukać dowodów, dokumentów historii, zważyć, zbadać. Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa się obronią, spokojna głowa! A wiara.... wiara może być prosta, ale nie musi być naiwna, nie musi bazować tylko na emocjonalnym przeżyciu, wzruszeniu, które szybko blednie.
Jak to odnieść do siebie? Wypadałoby douczyć się, jeśli trzeba, tak żeby być absolutnie pewnym historycznego faktu życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu. I gdy zajdzie potrzeba, być w stanie przedstawić liczne dowody.
Wynika jasno z pierwszych słów, że misyjny podręcznik nie funkcjonuje w oderwaniu od Ewangelii. Oczywiste że chodzi nam o Ewangelię, kto by chciał być misjonarzem, jeśli by nie miał jakiegoś poważniejszego powodu, niż tylko rozwój instytucji Kościoła. Ale może faktycznie, może warto to podkreślić, bo być może zdarza się popaść w aktywizm, w prywatne ratowanie świata. Bo świat daje bardzo różne definicje misji - wojskowe, humanitarne, najróżniejsze, może można się zakręcić, czego się tak naprawdę od misjonarza oczekuje. A chodzi przecież "tylko" o to, żeby siebie i innych nauczyć Jezusa.
"udzieliwszy przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których wybrał"
Wygląda na to, że Apostołowie (mało kto się dziś tak wzniośle odważy nazwać, ale w sumie chodzi o to samo) musieli być przekonani o dwóch rzeczach:
1. Że zostali do swojego powołania wybrani przez samego Boga
2. Że to, co w życiu robią, nie jest produktem ich własnych ambicji, czy odruchów dobrego serca, ale poleceniem Ducha Świętego.
Z jednej strony coś takiego przyjąć dla siebie, osobiście, jest niełatwo. Zbyt wielkie słowa, zbyt wielkie... no bo kim my jesteśmy? Ale z drugiej strony... może, chyba na pewno, chyba tylko takie głębokie przekonanie pozwoliło Apostołom nie stracić determinacji, nie poddawać się w obliczu zagrożenia, zniechęcenia, niezrozumienia, więzienia, śmierci... A w sumie, kim oni byli, żeby nazywać się wybranymi? Paweł - dawny fanatyk religijny, Piotr - tchórz... Wygląda na to, że niesamowity jest Bóg, który wybiera, ludzie już nie muszą!
"im też po swojej męce objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody"
Wbrew powszechnym wyobrażeniom, apostołowie nie byli naiwnymi ludźmi. Nie uwierzyli opowieści kobiet, które wróciły od grobu Jezusa w Wielkanocny poranek. Mieli poważne zastrzeżenia i wątpliwości (Tomasz - póki nie zobaczę, nie włożę palca, nie uwierzę!). Jezus osobiście udowodnił im swoją śmierć i zmartwychwstanie. Żeby to przyjąć, nie trzeba oszukać umysłu, uśpić intelektu, ale można szukać dowodów, dokumentów historii, zważyć, zbadać. Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa się obronią, spokojna głowa! A wiara.... wiara może być prosta, ale nie musi być naiwna, nie musi bazować tylko na emocjonalnym przeżyciu, wzruszeniu, które szybko blednie.
Jak to odnieść do siebie? Wypadałoby douczyć się, jeśli trzeba, tak żeby być absolutnie pewnym historycznego faktu życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu. I gdy zajdzie potrzeba, być w stanie przedstawić liczne dowody.