poniedziałek, 27 lipca 2009

Dzieje Apostolskie - 1

Pierwszą księgę, Teofilu, napisałem o tym wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku aż do dnia, gdy udzieliwszy przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których wybrał, wzięty został w górę; im też po swojej męce objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody, ukazując się im przez czterdzieści dni i mówiąc o Królestwie Bożym. (Dzieje Apostolskie 1:1-3)

"o tym wszystkim, co Jezus czynił i czego nauczał od początku"
Wynika jasno z pierwszych słów, że misyjny podręcznik nie funkcjonuje w oderwaniu od Ewangelii. Oczywiste że chodzi nam o Ewangelię, kto by chciał być misjonarzem, jeśli by nie miał jakiegoś poważniejszego powodu, niż tylko rozwój instytucji Kościoła. Ale może faktycznie, może warto to podkreślić, bo być może zdarza się popaść w aktywizm, w prywatne ratowanie świata. Bo świat daje bardzo różne definicje misji - wojskowe, humanitarne, najróżniejsze, może można się zakręcić, czego się tak naprawdę od misjonarza oczekuje. A chodzi przecież "tylko" o to, żeby siebie i innych nauczyć Jezusa.

"udzieliwszy przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których wybrał"
Wygląda na to, że Apostołowie (mało kto się dziś tak wzniośle odważy nazwać, ale w sumie chodzi o to samo) musieli być przekonani o dwóch rzeczach:
1. Że zostali do swojego powołania wybrani przez samego Boga
2. Że to, co w życiu robią, nie jest produktem ich własnych ambicji, czy odruchów dobrego serca, ale poleceniem Ducha Świętego.
Z jednej strony coś takiego przyjąć dla siebie, osobiście, jest niełatwo. Zbyt wielkie słowa, zbyt wielkie... no bo kim my jesteśmy? Ale z drugiej strony... może, chyba na pewno, chyba tylko takie głębokie przekonanie pozwoliło Apostołom nie stracić determinacji, nie poddawać się w obliczu zagrożenia, zniechęcenia, niezrozumienia, więzienia, śmierci... A w sumie, kim oni byli, żeby nazywać się wybranymi? Paweł - dawny fanatyk religijny, Piotr - tchórz... Wygląda na to, że niesamowity jest Bóg, który wybiera, ludzie już nie muszą!

"im też po swojej męce objawił się jako żyjący i dał liczne tego dowody"
Wbrew powszechnym wyobrażeniom, apostołowie nie byli naiwnymi ludźmi. Nie uwierzyli opowieści kobiet, które wróciły od grobu Jezusa w Wielkanocny poranek. Mieli poważne zastrzeżenia i wątpliwości (Tomasz - póki nie zobaczę, nie włożę palca, nie uwierzę!). Jezus osobiście udowodnił im swoją śmierć i zmartwychwstanie. Żeby to przyjąć, nie trzeba oszukać umysłu, uśpić intelektu, ale można szukać dowodów, dokumentów historii, zważyć, zbadać. Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa się obronią, spokojna głowa! A wiara.... wiara może być prosta, ale nie musi być naiwna, nie musi bazować tylko na emocjonalnym przeżyciu, wzruszeniu, które szybko blednie.
Jak to odnieść do siebie? Wypadałoby douczyć się, jeśli trzeba, tak żeby być absolutnie pewnym historycznego faktu życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa z Nazaretu. I gdy zajdzie potrzeba, być w stanie przedstawić liczne dowody.

Podręcznik


Człowiek od czasu do czasu ląduje w okolicznościach, w których jeszcze nigdy nie był, które są nowe i które są wyzwaniem, wiadomo. I choć nie da się wszystkiego przewidzieć, rozpracować, pewnie najrozsądniejszą rzeczą, jaką można zrobić, to starać się do tego przygotować.

Jak można przygotować misjonarzy? Szkolenia międzykulturowe, nauka języków, trening praktycznych umiejętności, historia i geografia nowej ojczyzny? Pewnie tak, ale przydałaby się też jakaś instrukcja, podręcznik! Myślę sobie o tym i odkrywam, że w zasadzie coś takiego istnieje, i że może warto byłoby poczytać Dzieje Apostolskie, jako nasz pierwszy misyjny podręcznik właśnie. Toż to fascynująca historia rozwoju Kościoła, historia zwykłych ludzi, którzy stali się ambasadorami Chrystusa wśród innych narodów, historia ich słabości i ponadnaturalnego Bożego działania. A potem myślę jeszcze - może poczytam razem z Wami?

U swoich

Opowiadaliśmy wczoraj o Afryce w naszym kościele, naszym duchowym domu!

Zabawne, że kiedy mówiliśmy do jeszcze większej grupy na kościelnym Kongresie w Dziwnówku, stresu w zasadzie nie dawało się odczuć. Ale mówić do swoich to trochę co innego, trochę jak powiedzieć najbliższej rodzinie o ważnej życiowej decyzji. Niesamowicie to było wzruszające, silne przeżycie - wyssało ze mnie siły na tyle, że popołudnie upłynęło pod znakiem przedłużonej drzemki:).

Mówić do swoich... cóż, na prawdę ogromnie lubię mówić do ludzi, przyznam się, ale nie mogłam wyzbyć się poczucia, że mówię nieskładnie, ciut chaotycznie - i że zawsze na Siennej to mi się przytrafia, to już zasada jest! Szczęśliwie Szczepan był bardziej ogarnięty i skupiony.
No i to też takie szczęście jest, że swoim przyjęli nas ciepło, z miłością, z dużą wrażliwością. Moja ulubiona część takiego wystąpienia to rozmowy już po, na korytarzu, 1:1.

W jednej takiej rozmowie nasz przyjaciel powiedział: jesteście pierwszym misyjnym małżeństwem z tego kościoła. Nie było wcześniej czegoś takiego! Nie patrzyłam na to w ten sposób, ale faktycznie. I taka myśl, wbrew pozorom, nie wpływa na rozwój megalomanii, ale dodaje pokory - im lepiej się nad tym zastanowić, tym bardziej czuje się odpowiedzialność za wykonanie powierzonego zadania...

niedziela, 26 lipca 2009

Oto jestem - Poślij mnie!

piątek, 24 lipca 2009

Afrykańskie plany


Wiele drobnych elementów poskładało się razem, budując stopniowo przekonanie w naszych sercach, że Południowa Afryka to miejsce, które przygotował dla nas na ten czas sam Bóg. Mamy nadzieję wyjechać tam już w listopadzie 2009 i spędzić w RPA, jak wstępnie oceniamy, około dwóch lat. Czeka nas tam solidne szkolenie misyjne (6 miesięcy), podczas którego w bardzo praktyczny sposób będziemy się uczyć, jak dzielić się Ewangelią i jak przetrwać w Afryce.

Oczekujemy, że będzie to czas intensywnego wzrostu i przełamywania własnych ograniczeń (pobudka codziennie o 5:30!). W ramach szkolenia będziemy mogli uczestniczyć w projektach misyjnych w mieście i na wsi, pracować z dziećmi, ludźmi żyjącymi na marginesie społeczeństwa i wyznawcami różnych religii.

Kolejnym etapem naszego pobytu w Połudiowej Afryce będzie już prawdziwa misyjna codzienność - praca z dziećmi chorymi na HIV/AIDS, służba medialna i cokolwiek zechce położyć przed nami Bóg.

Wiele tu jeszcze niewiadomych, sami zaczynamy sobie dopiero powoli wyobrażać, jak bardzo odmiennie może wyglądać nasze życie za krótkie 4 miesiące. Jesteśmy pełni radości i oczekiwania, a perspektywa wyjazdu zaczyna towarzyszyć naszemu codziennemu myśleniu. Niedługo trzeba będzie pożegnać bliskich i przyjaciół, przekazać dalej nasze dotychczasowe służby w kościele i zapakować się w dwie 20-kilogramowe walizki!

poniedziałek, 13 lipca 2009

Kilka słów o nas

Jesteśmy całkiem normalnym młodym małżeństwem! Rozkoszujemy się małymi przyjemnościami życia - zielonymi okolicami Placu Zbawiciela, naszymi starymi rowerami, przepysznymi kremówkami z kawiarni na parterze... Chcemy kochać Boga i ludzi - ale jak wiadomo, takie deklaracje zawsze mają swoje konsekwencje! Co to znaczy dla nas? Właśnie szykujemy się do naszego pierwszego wyjazdu misyjnego do Południowej Afryki (2009-2011)

Więcej szczegółów wkrótce!