Święta tego roku zgubiły nam się gdzieś w podróży, w drodze, w byciu nie u siebie. Ale dały się przepięknie odczuć w tej jednej krótkiej chwili, kiedy po karkołomnej przeprawie samochodem przez góry dotarliśmy do wsi, być może tak niedostępnej i nieważnej jak Betlejem 2000 lat temu.
Przyjechaliśmy z wizytą do misjonarki, której wcześniej na oczy nie widzieliśmy. Serca nam rosły, kiedy słuchaliśmy, jak ta dzielna amerykańska pielęgniarka opowiada o swojej trudnej walce z HIV i AIDS, żyjąc bez prądu i z dala od wszystkiego co znajome. No i zjawiliśmy się na czas, by uczestniczyć w pierwszych jasełkach w historii wsi. W zasadzie było to pierwsze przedstawienie w historii wsi.
Słuchaliśmy fragmentów z Ewangelii i świeżo napisanych, pierwszych w historii kolęd w lokalnym języku: "Chodźmy, chodźmy zobaczyć Jezusa..." i zdarzyły się Święta - niezbyt uroczyste, ale prawdziwe... I pasterze naprawdę byli przesiąknięci zapachem owiec, a ciekawość, by Go zobaczyć nie pozwalała stać spokojnie w miejscu.
poniedziałek, 17 stycznia 2011
Jasełka w Lesotho
Zwiastowanie: Maria i Anioł
Prawdziwe owce i prawdziwi pasterze:
Autor:
Weronika
o
16:46
2
komentarze
Subskrybuj:
Posty (Atom)