sobota, 6 listopada 2010

Wypadek

W piątek pojechaliśmy do bazy treningowej, by udokumentować na video przygotowania nowej grupy do wyjazdu na wiejską ewangelizację w Gazankulu. Byli niesamowicie podekscytowani – po wielu tygodniach nauki wreszcie mogą ruszyć w teren!


Wyjechali w kolejny czwartek o 5 rano. Tuż po 12tej zadzwonił telefon z informacją, żeby się modlić. Był wypadek, dosłownie kilka kilometrów przed dotarciem do celu. Bus do kasacji, wszyscy żyją, są ranni, ktoś jeszcze tkwi w środku. Terenowe auto uderzyło w misjonarzy z dużą prędkością, jego kierowca przyznał się do winy.

Przez następne godziny i dni nasze biura działały jak centrum zarządzania kryzysowego – modlitwa i mnóstwo pracy, informowanie rodzin, publikacja komunikatów, opanowanie internetowych komentarzy, ubezpieczenia. Duszpasterze spotykają się z uczestnikami zdarzenia. Kolejne osoby wychodzą ze szpitala. Jest trochę urazów – połamane kości, powybijane zęby, wstrząsy mózgu, pęknięta miednica, ale nie jest tragicznie. Okazuje się, że tylko jedna dziewczyna, Debora, wymaga operacji. Bardzo się jej boi i nie ma odpowiedniego ubezpieczenia. Już po przewiezieniu do Pretorii, w drodze do szpitala dziewczyna wyraźnie czuje, jak jej kości się przemieszczają. Kolejny rentgen dokumentuje cud – kości wróciły na swoje miejsce, operacja nie jest już potrzebna.

Zdarzyła się tragedia, ale konsekwencje są błogosławione. Uczestnicy szkolenia (prócz 7 rannych) postanawiają zostać w Gazankulu. Dla mieszkańców wsi to niepojęte. Napływają kolejne historie Bożego działania. Świadkowie pierwszych chwil po wypadku – policjanci, lekarze - są głęboko poruszeni. Mężczyzna, który spowodował wypadek, chce się spotkać z tymi dziwnie spokojnymi ludźmi. Wybaczyli mu, chcą się z nim modlić. Mężczyzna jest muzułmaninem.

Poszliśmy odwiedzić “połamańców” i nagrać ich historie. Emma z Rumunii ma trudności z poruszaniem, drżącym głosem czyta nam werset z Habakuka 3:17-19. “Zaiste, drzewo figowe nie wydaje owocu, a na winoroślach nie ma gron. (...) Lecz ja będę radował się w Panu, weselił się w Bogu mojego zbawienia. Wszechmogący Pan jest moją mocą. Sprawia, że moje nogi są chyże jak nogi łań, i pozwala mi kroczyć po wyżynach.”

Jednak żyję!

Paulina przyszła ostatnio do mojego biura i widzę, że się zbiera w sobie, żeby coś opowiedzieć. Kręci się jeszcze trochę, trochę milczy, siada na fotelu i zaczyna mówić.

"Nikomu tego wcześniej nie mówiłam, bo nie chciałam żebyście się martwili. Teraz minęło już 6 miesięcy, to mogę powiedzieć. W Soshanguve są takie sektory - np. E, F, G, H - w których mieszkają naprawdę nieszczęśliwi ludzie i dzieje się tam mnóstwo okropnych rzeczy. Ja mieszkam w spokojnych rejonach, ale Bóg też ocalił mi życie. Była noc - spałam w swoim domu, we własnym łóżku, i nie wiem dlaczego, nagle podskoczyłam we śnie. Usłyszałam strzał, poczułam jakby palący ogień, zrobiło mi się gorąco na plecach.  Okazało się, że ktoś strzelał przez dziurę w ścianie. Gdybym nie podskoczyła, trafiłby mnie prosto w głowę. A tak tylko mnie drasnął, mam bliznę na plecach. Jak się zorientowałam co się stało, nie było we mnie strachu, tylko taki niepojęty spokój. Chwaliłam Boga i śpiewałam mu, bo znów okazał mi dobroć. Ten człowiek, który strzelał, już nie wrócił od tamtej pory."